Playtest: Graliśmy w Borderlands: The Pre-Sequel

Playtest: Graliśmy w Borderlands: The Pre-Sequel

Mateusz Greloch | 26.07.2014, 08:00

Drugą grą jaką dane mi było testować podczas warszawskiej imprezy organizowanej przez Cenegę i 2K Games była Borderlands: The Pre-Sequel. Muszę przyznać, że byłem ciekaw co też jeszcze można wymyślić w tej serii, która nie podąża za modą i pojawi się wyłącznie na pecetach i konsolach starszej generacji.

Posiadacze PlayStation 4 i Xboksa One muszą obejść się smakiem, ale Ci, którzy trzymają się poprzedniej generacji i uwielbiali wielogodzinne sesje w Borderlands i Borderlands 2 mogą spokojnie zasiąść do tego tekstu, wyciągnąć z niego wnioski i zastanowić się, czy warto wydać forsę na Borderlands: The Pre-Sequel. Po zaledwie półgodzinnym kontakcie z grą mam mieszane uczucia, ale rozumiem że fani będą zachwyceni kolejnym epizodem. Czy warto zawracać sobie głowę Pre-Sequelem? Czy zmieniono wystarczająco, by rozważać to w kategorii osobnej gry, a nie potencjalnego DLC, które zostanie wydane w pudełku za pełną cenę? Jak wyglądają klasy postaci i co z oprawą graficzną? Na te i inne pytania postaram się odpowiedzieć poniżej.

Dalsza część tekstu pod wideo

Posadzono mnie na stanowisku, gdzie jedyną dostępną postacią była Athena, dzierżąca w lewej dłoni tarczę. Specjalną umiejętnością było jej podniesienie, zablokowanie ostrzału i ewentualne oddanie skumulowanej energii w kierunku przeciwników. Do rozdania miałem 22 punkty umiejętności, więc starałem się rozwinąć jak najwięcej tych, które wpływały na działanie tarczy i tym sposobem odblokowałem rzut. Niczym Kapitan Ameryka ładowałem w przeciwników rotującą tarżę śmierci, patrząc jak wiją się z bólu z trudem łapiąc powietrze, którego na Księżycu nie ma. Na Księżycu? Dla niezorientowanych – Borderlands Pre-Sequel zabiera nas na wycieczkę po Księżycu, gdzie Handsome Jack i grupa śmiałków szuka przygód. Największą nowością jest znacznie mniejsze przyciąganie, dzięki czemu nasze skoki zabierają nas po kilkanaście metrów w górę, a my możemy swobodnie szybować pokonując ogromne odległości i spadać na głowy niczego nieświadomych przeciwników wciskając klawisz odpowiedzialny za kucanie. Nasza postać spadnie na nich tyłkiem i zada ogromne obrażenia, a niektóre przedmioty lub umiejętności mogą wzmocnić nasz tyłek żywiołami, więc nic nie stoi na przeszkodzie by podczas kontaktu z powierzchnią Księżyca wydzielić trującą chmurę gazów. Oprócz tego musimy również zwracać uwagę na pojemnik z tlenem – każdy skok, sprint i inne wymagające krzepy czynności zmniejszają nasze zasoby powietrza, a uzupełniać je możemy strzelając w okoliczne gejzery lub wchodząc do pomieszczeń, gdzie nie ma próżni. Jeśli spotkamy na swojej drodze przeciwnika, który do życia wymaga dostępu do powietrza, wtedy na 100% będzie posiadał zbiornik z tlenem. Strzał w ten pojemnik nie tylko ładnie wygląda, ale również pozbawia powoli życia naszego adwersarza. Niektórzy powiedzą, że to pójście na łatwiznę, ale skoro jest taka opcja, a fizyka nie stoi na przeszkodzie to dlaczego z tego nie korzystać?

Oprócz dzierżącej tarczę Atheny, do naszej dyspozycji oddani zostaną również inni śmiałkowie – Claptrap, Wilhelm i Nisha, z którymi mogliśmy się spotkać w innych grach z serii Borderlands, jednak dopiero teraz staną się oni grywalni. Wilhelm w miarę wydawania punktów umiejętności coraz bardziej będzie przypominał robota, Nisha specjalizuje się w rewolwerach, a Claptrap? Cóż… Claptrap jest mega-ninją-zabójcą, dla którego jedyną śmiertelną pułapką są schody. W grze pojawią się też nowe rodzaje uzbrojenia, z laserami i zamrażającymi promieniami na czele. O ile same lasery to dosyć mocny oręż, który skutecznie pozbywa się mniejszych przeciwników, tak zamrażający promień pomoże na tych potężniejszych. Możliwe jest całkowite zamrożenie adwersarza, a następnie rozbicie go na setki kawałków za pomocą ataku wręcz lub strzałi z innej, bardziej konwencjonalnej broni. Również w kwestii pojazdów doczekamy się nowych, latających przedstawicieli, ale w zaprezentowanej wersji nie miałem okazji tego wypróbować. Jeśli chodzi o historię, to fabuła zabierze nas pomiędzy wydarzenia zaprezentowane w pierwszej i drugiej odsłonie gry, kiedy Handsome Jack nie był jeszcze nienawidzonym przez wszystkich psychopatą. W trakcie rozgrywania kampanii poznamy jego losy i dowiemy się, co wpłynęło na zmianę jego charakteru. Niestety ponownie muszę zasłonić się wyciętym fragmentem gry, bowiem kiedy skończyłem jedną dostępną misję, moim oczom ukazał się wychodzący z tafli lodu boss i gra się zakończyła. Wszystko co miałem okazję oglądać możecie zobaczyć poniżej, bowiem dokładnie ten sam fragment został udostępniony obecnym na pokazach redaktorom.

Czy moim zdaniem warto zagrać w Borderlands: The Pre-Sequel? Jeśli jesteście fanami poprzednich odsłon, to docenicie zmiany w rozgrywce, nowe bronie i pojazdy, a bohaterowie będą dla Was ciekawi. Jednak po ograniu nie dało się nie zauważyć min redaktorów, którzy zgodnie twierdzili, że to wszystko można było wydać jako dodatek lub rozbić na dwa duże DLC, które nie musiałyby kosztować drugie tyle co podstawka Borderlands 2 w dniu premiery. Bronie, pojazdy i bohaterów można spokojnie dodać w DLC, a dodatkowa historia? Gearbox już wiele razy pokazało, że ich rozszerzenia potrafią wyrwać parę godzin z życiorysu. Gdyby ktoś kazał mi zapłacić za Pre-Sequel 89 zł i nazywał to dodatkiem – kupiłbym bez zastanowienia. Jeśli mowa o pełnej cenie premierowej – wstrzymałbym się z zakupem dopóki nie poznamy pełnej wersji gry i długości ścieżki fabularnej. Jak dla mnie zbyt mało zmian w stosunku do pełnoprawnych części, ale jeszcze raz przypominam – udostępniony fragment trwał około 30-tu minut, a po tak krótkim czasie nikt nie jest w stanie stwierdzić, jak będzie wyglądała pełna wersja gry.

Mateusz Greloch Strona autora
cropper