Felieton: Uważajmy na przesadny hype - ruszajmy głową!

Felieton: Uważajmy na przesadny hype - ruszajmy głową!

Mateusz Greloch | 27.07.2014, 14:00

Hype to nic innego jak sztucznie wytworzona potrzeba posiadania czegoś, która wzmacniany marketingiem i nadmiernymi oczekiwaniami. Powoduje on u niektórych stan nieporównywalny z żadnym innym tworem XXI wieku. Czy warto ekscytować się czymś, co jeszcze nie wyszło lub pokładać nadzieję w produkcie, który może okazać się totalnym chłamem? Czy presja otoczenia, przez którą kupujemy rzeczy, których nie potrzebujemy jest akceptowalna?

Kiedy byłem mały, hype udzielał mi się często – mogłem patrzeć na niemieckie reklamy pierwszego PlayStation i wiercić dziurę w brzuchu rodzicom, którzy nie mieli innego wyboru jak pójść na kompromis i pozwolić mi je kupić za ciężko zarobione pieniądze z komunii. Później ten sam hype przeżywałem, kiedy miała wyjść gra, którą bardzo mocno chciałem ograć. To samo miałem z filami i komiksami. Co różniło tamtejszą ekscytację od dzisiejszej? Jako dziecko musiałem liczyć się z mocno ograniczonym budżetem, więc w większości przypadków na ekscytacji się kończyło. Przychodził dzień premiery, a ja zaglądając do skarbonki widziałem garstkę monet, która nie starczyłaby na zakup upatrzonej rzeczy.

Dalsza część tekstu pod wideo

Dziś hype traktuję jak przekleństwo, bowiem każdy obiekt pożądania to dla mnie potencjalny wydatek, który musi zostać dobrze przemyślany, by wystarczyło na życie zanim przyjdzie kolejna wypłata. Czy takie wyczekiwanie i jednoczesne nakręcanie spirali zainteresowania może mieć pozytywne aspekty? Jeden jest wielce niepodważalny i jest to głód informacji o obiekcie pożądania – kiedy ma wyjść gra, na którą mam ogromną ochotę i wiem, że nabędę ją za wszelką cenę, to zazwyczaj bardzo dobrze wiem czym ona jest, o co w niej chodzi, czego się spodziewać i znam każdy najdrobniejszy szczegół lub ciekawostkę, która pozwoli czerpać z gry jeszcze więcej.

Z drugiej strony jeśli gra okazuje się być krótka lub słabo rozbudowana, to może dojść do sytuacji przedstawionej w przypadku paru premier Ubisoftu, gdzie przed premierą jesteśmy zalewani toną materiałów prasowych, zwiastunów i zrzutów ekranu, a późniejsze granie nie sprawia już takiej przyjemności. Widząc kolejne lokacje mówimy do siebie „to już widziałem”, a w przypadku nowych bohaterów jesteśmy w stanie podać ich biografię jeszcze zanim podadzą nam swoje imię. Przesyt informacji do których ciągnie każdego, kto dał się złapać na hype to kolejna wada procederu, który najwyraźniej był największym odkryciem obecnego marketingu. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że sami zgotowaliśmy sobie ten los. To właśnie ludzie z własnej, nieprzymuszonej woli nakręcają się na daną produkcję, a następnie zarażają swoich znajomych i ludzi wokół, tworząc wzajemny krąg adoracji, którego członkami są producent, wydawca, twórca i fani. Czy w dzisiejszym świecie da się walczyć z tym mechanizmem?

W dobie internetu, facebooka i swobodnych rozmów o grach w towarzystwie przyjaciół ciężko jest być całkowicie zaskoczonym wychodzącą produkcją o ile samemu nie nałożyliśmy sobie embarga na wszelkie materiały promocyjne danego producenta, studia lub zawężając jeszcze bardziej – konkretnego tytułu. Niechlubnie przyznam, że było w moim życiu parę gier, które kupiłem tylko i wyłącznie dlatego, że moi znajomi namówili mnie swoimi opowiastkami o tym, jaka ta gra jest przełomowa, piękna i będzie ponownym zejściem Chrystusa. Po włożeniu płyty do napędu okazywało się, że to kolejny shooter, ze średnią grafiką i skryptami przechodzącymi w klisze i schematy. Pół biedy, jeśli zakup był na nośniku fizycznym, wtedy prosto można się go pozbyć. Gorzej jeśli zrobiliśmy to cyfrowo, a platforma na której się to odbyło nie prowadzi polityki zwrotów. Wtedy mogliśmy się obudzić z ręką w nocniku z grą, której nie lubimy i za którą słono zapłaciliśmy.

Kogo winić za hype? Wydawcę? Dział marketingu? Przyjaciół? Portale? Według mnie największą winę ponosimy my sami, bo pomimo obycia w branży i świadomości własnego gustu wciąż dajemy się nabierać na te same triki. Później jest płacz i lament, bo to co było reklamowane jako nowatorska i kreatywna produkcja okazuje się być średnio grywalną papką.

Za przykład niech posłuży tutaj Brutal Legend, które w wersji demo było slasherem, a w pełnej grze dostawało elementy strategii, które nijak pasowały do świata przedstawionego. Gracze poczuli się okłamani, a potencjału gry nie uratowały dla mnie nawet utwory ze ścieżki dźwiękowej, ani udział sławnych gwiazd. Do dzisiaj zachodzę w głowę „co by było gdybym nie dał się zamówić na zakup”, a zamiast tego przeznaczyłbym te pieniądze na coś lepszego, co znacznie lepiej trafiłoby w moje gusta. Kolejnym przykładem niech będzie Titanfall, określany mianem „zabójcy Call of Duty”. Małe wymagania, niska cena i platforma PC, którą posiadam. Wyczekiwanie do dnia premiery, bieg do sklepu, niedziałająca płyta i ściąganie 50 GB z sieci, a potem odpalenie i radocha przez dwie godziny. Później musiałem wyjść z domu i bardzo ciężko było mi do niej wrócić. Rezultat? Od premiery minęło parę miesięcy, a ja przegrałem może z 4-5 godzin w trybie multiplayer. Dałem się złapać na hype, który później sam wrócił i kopnął mnie w tyłek za brak myślenia.

Przestrzegam przed przesadną ekscytacją, bo kiedy wyłączymy myślenie i nie zastanowimy się, czy dana gra leży w naszym kręgu zainteresowań, możemy poświęcić na jej nabycie znaczną część naszego miesięcznego budżetu, a później tego żałować. W czasach, kiedy dostęp do internetu jest powszechny, a w sieci nie brak materiałów wideo, zrzutów ekranu i dziesiątek newsów na temat danej produkcji, powinniśmy być odporni na hype, bowiem bardzo łatwo zweryfikować, czy coś nas urzeknie lub też nie, jeśli przepuścimy to przez filtr własnych doświadczeń, ale mimo wszystko tak się nie dzieje. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta – marketing i ludzie w nim pracujący, którzy wspinają się na wyżyny możliwości, by znaleźć kolejne sposoby na przyciągnięcie niczego nieświadomych owieczek na rzeź portfeli.

Dlatego przestrzegam Was i nawołuję do posłuchania głosu rozsądku. Zastanówcie się dwa razy, czy warto ulegać presji otoczenia lub słuchać wielkiej machiny marketingu – decyzje podejmowane pod wpływem emocji nie zawsze są dla nas dobre, a im większe życiowe doświadczenie, tym więcej kalkulacji powinniśmy brać pod uwagę.

Mateusz Greloch Strona autora
cropper