8 najlepszych remake'ów na konsolach Sony

8 najlepszych remake'ów na konsolach Sony

[email protected] | 01.02.2015, 14:31

Remastery gier mających ledwo pół roku, odświeżanie tytułów z PS2 poprzez dodanie literek „HD”, bezczelne porty klasyków (do tego z wersji pecetowej…) – namnożyło się tego ostatnio. Lekko podkręcona grafika to żaden wyczyn. Przedstawiamy najlepsze tworzone od zera remake’i leciwych gier sprzed wielu lat.

Na wstępie krótkie wyjaśnienie pojęć, co by wszystko było jasne:

Dalsza część tekstu pod wideo

Remake – stworzenie gry zupełnie od nowa, pozostając przy tych samych założeniach rozgrywki co oryginał. Niektóre elementy mogą ulec zmianom, czasem wprowadzane są dodatkowe opcje/tryby/bajery.

Remaster – podkręcenie oprawy graficznej i dźwiękowej gry do akceptowalnego w danym czasie poziomu. Zmiany w stosunku do oryginału są zwykle znikome, chociaż istnieją wyjątki (jak choćby tryb FPP w GTA V), lecz znakomita większość zawartości produkcji pozostaje bez zmian.

Skoro sprawa definicji została wyjaśniona, zaczynamy od remake’a, którego tytuł nie do końca się tu zgadza. DuckTales w wersji na NES-a zostało wydane w 1989 roku. Platformówka na disnejowskiej licencji kreskówki ze Sknerusem McKwaczem w roli głównej szybko podbiła serca graczy, stając się jedną z najlepiej sprzedających się produkcji Capcomu. Pięć poziomów (w tym Amazonia, Himalaje i Księżyc!), Sknerus skaczący na swojej lasce niczym śmiercionośnym kiju pogo, masa znanych postaci – wszystko, czego chciał każdy szanujący się dzieciak w tamtym okresie z Nintendo Entertainment System pod telewizorem.

24 lata później do dystrybucji trafia remake DuckTales Remastered. Niemal ćwierć wieku to jednak za długo, by zwyczajnie podkręcić tylko grafikę w grze. Każdy z pięciu światów poszerzono o dodatkowe lokacje i wyzwania, bossowie zmienili schematy ataków, gra zaczęła podliczać nasz wynik za zbieranie skarbów – ale czymże są tak drobne zmiany w stosunku do wprowadzenia fabuły wraz z czytanymi dialogami i scenkami przerywnikowymi? Dodatkowo coś dla mniej hardcore’owego gracza czasów obecnych – samouczek, wybaczające znacznie więcej sterowanie i brak ograniczenia czasowego.

Kaczki już były, czas na parę myszek. W 1990 roku na konsoli Sega Mega Drive ukazała się historia Mikiego i Minnie, których piknik zamienił się w porwanie. Czarownica Mizrabel porywa ukochaną naszego bohatera i będziemy musieli przemierzyć pięć kolorowych światów, by ją uwolnić. Przyjemna dla oka platformówka 2D nawet dziś wygląda znośnie, zaś swego czasu uchodziła za growe arcydzieło. Świetnie zaprojektowane poziomy, różnorodność lokacji i zwyczajna frajda ze sterowania uszatym bohaterem – nie tylko dzieciaki zarywały przy tym tytule… jakieś 2-3 godzinki. Ale wtedy to było normalne.

Remake poszedł krok dalej niż DuckTales – dwa wymiary zamieniły się w 2,5D, dzięki czemu widzieliśmy w tle miejsca, do których mieliśmy trafić nieco później. Modele są trójwymiarowe i pięknie animowane – szczególnie w pamięć zapadły mi literki-przeciwnicy, które podskakiwały i wykrzykiwały odpowiednią sobie głoskę. Niestety gra była zbyt wierna oryginałowi i chodzi mi tu o czas rozgrywki, który teraz zwyczajnie pozostawia niedosyt, szczególnie że nie jest to ciężka do zaliczenia produkcja. Wciąż jednak akcja ratunkowa Mikiego to pozycja warta uwagi każdego fana platformówek.

Są fani koszykówki, którzy w grach o tej tematyce stawiają na strategię i doprowadzanie do doskonałości skomplikowanych zagrywek, ale są też osoby szukające okazji do zrobienia kilku efektownych wsadów i poniżenia tym samym swojego przeciwnika. Dla tych drugich w 1993 roku powstało arcade’owe NBA Jam, czyli karykatura basketu. Mecze dwóch na dwóch, zawodnicy skaczący na dobrych parę metrów do góry, efektowne wsady łamiące prawa fizyki i nikt nawet nie myślał o karach za faule. Pewnie, dłuższa gra odkrywała wiele uproszczeń, ale dzięki temu rzucać za trzy Billem Clintonem mógł każdy.

EA Sports postanowiło przywrócić zwariowaną produkcję w 2010 roku, której remake trafił na PS3 pod nazwą NBA Jam: On Fire Edition. Zaktualizowano składy,  dodano nowe tryby oraz wrzucono jeszcze bardziej kuriozalne dunki. Lepsza oprawa jest oczywistością, lecz nie można nie wspomnieć o świetnym komentatorze ze swoim sztandarowym BOOM SHALAKALA! No i do lokalnego multiplayera doszedł sieciowy – bo samemu nie ma co grać!

Rok 1988 zrodził jedną z najlepszych platformówek w historii, choć niektórych może to dziwić, bo Bionic Commando to reprezentant gatunku, w którym… nie można skakać. Wydaje się to nie do pomyślenia, lecz do zmieniania platform przy pomocy długaśnej mechanicznej ręki zaskakująco łatwo jest się przyzwyczaić. Do tego typowe masakrowanie wrogów bronią palną i spora różnorodność plansz zagwarantowały produkcji miejsce wśród najlepszych pozycji na NES-a.

Wypuszczenie remake’a w 2008 roku niosło jednak jakieś ryzyko, nawet jeśli mowa o zamyśle, który wcześniej odniósł już ogromny sukces. Okazało się, że brak możliwości skakania przyjął się równie dobrze całe 20 lat później (chociaż w sequelu już była taka opcja), a skusić było się warto, gdyż deweloper dodał tak ciekawe rzeczy, jak bonusy za unikanie pocisków przeciwnika nabijające wyższy wynik, zaprojektowane od nowa walki z bossami i… kooperację dla dwóch graczy. Czy trzeba jeszcze kogokolwiek przekonywać do nabycia tytułu?

 

Przygodówki od Rona Gilberta z rozbrajającym Guybrushem Treepwoodem miały wszystko, czego fan gatunku na początku lat 90. mógł pragnąć – zwariowaną historię, przezabawne dialogi (przy których pomagali Shafer i Grossman) oraz wygodny system komend znany z Maniac Mansion. Zresztą, czy można odmówić sobie tytułu, gdzie walka na miecze ogranicza się do wymiany docinków?

Gry point’n’click odświeża się najciekawiej, bo można zaszaleć na polu artystycznym, a żarty się nie starzeją. Tyle że przygodówki kierowane są raczej do starszych graczy, z których wielu już obie części Małpiej Wyspy zwyczajnie już znało. Postanowiono więc odnowić grafikę, ukrywając oryginalną oprawę pod jednym z przycisków. Przełączać się możemy w każdej chwili, więc gdy nostalgia ustępuje wrażeniu obrzydzenia na panoramicznym ekranie, wystarczy zmienić grafikę na tę z remake’a. Dodano również czytane dialogi, co przez świetny voice-acting jest tu najbardziej przekonującą do zakupu zmianą. Pozycja obowiązkowa.

Szesnaście odsłon z panią archeolog (w tym spin-offy i reboot) oraz status najseksowniejszej bohaterki gier wideo – to nie byłoby możliwe, gdyby nie pierwsze Tomb Raider na PSX-a z 1996 roku. Dzieło zaledwie sześciu osób pozwalało kontrolować nieustannie stojącą w rozkroku penetratorkę grobowców, która z wilkami i innymi tyranozaurami radziła sobie przy pomocy dwóch pistoletów. Co z tego, że wszystko było kanciaste, a sterowanie sztywne jak drągi nastoletnich graczy?

Studio Core Design z każdą kolejną częścią staczało serię w przepaść, więc gdy dewelopera zmieniono na Crystal Dynamics, udane Legend zaowocowało remake’iem jedynki. Płynne ruchy reagującej natychmiastowo na polecenia Lary i jej bardziej krągłe kształty wystarczyły. Żeby było efektowniej, dołożono sekwencje QTE, slow-mo przy unikach oraz brutalne animacje śmierci biednej heroiny. Przy okazji zmieniono zupełnie design poziomów, więc mamy do czynienia raczej z elementami nawiązującymi do znanych miejscówek niż wiernym ich odtworzeniem. Nowy silnik, nowa mechanika, nowe lokacji – remake z prawdziwego zdarzenia.

Kiedy członków twojej wymierającej rasy przerabia się w fabrykach na przekąski, nie można stać bezczynnie. Nie ma znaczenia, że ten potencjalny wybawiciel Mudokonów nie zna się na walce i częściej zwyczajnie omija zagrożenie. Albo korzysta z umiejętności kontrolowania umysłów. Koniec końców, dostajemy porządnego platformera z wyzwaniami zręcznościowo-logicznymi i taki pomysł na zabawę przypadał do gustu każdemu, kto spróbował. Nawet jeśli nie był w stanie ukończyć chociaż połowy gry. W 1997 roku nikt nie narzekał na poziom trudności, granie po prostu było wymagające.

17 lat później sytuacja się zmieniła i przygody Abe’a w oryginale mogły zwyczajnie zniechęcić. Nieco zbyt toporne sterowanie, rzadkie checkpointy, wydawanie poleceń tylko jednemu ziomkowi naraz – to wszystko zostało poprawione. Największą jednak różnicę robiła płynnie podążająca za graczem kamera. Odważne posunięcie, ale wyszło. I dlatego to jeden z najciekawszych remake’ów w ogóle.

Dziś Książę Persji kojarzy nam się z bieganiem po ścianach, cofaniem czasu i długimi combosami. W 1989 roku był to ograniczony czasowo platformer 2D z zaskakująco realistycznymi animacjami. Mieliśmy jedynie godzinę na uratowanie córki sułtana – bez żadnej mapy czy wielu checkpointów. Klasyk, który powinien przejść choć raz każdy szanujący się gracz…

…chyba że marudzi na wiekową oprawę (co, swoją drogą, jest słabą wymówką!). Gra w latach 90. była portowana praktycznie na każdą istniejącą konsolę, zaś w 2007 powstał remake w 2,5D. Założenia pozostały bez zmian, poprawiono nieco jedynie czas reagowania bohatera na nasze polecenia i usprawniono system walki mieczem. Dodatkowo tryby Time Attack i Survival dla hardcore’owców. Także nie ma wymówek – trzeba uratować księżniczkę!

cropper