Redakcja PS Site poleca: W co zagrać w wakacje

Redakcja PS Site poleca: W co zagrać w wakacje

[email protected] | 26.07.2015, 13:27

Rok temu pojawił się nasz tekst, w którym każdy z redaktorów polecał warte zainteresowania tytuły na koniec wakacji. Postanowiliśmy powtórzyć akcję, ale tym razem publikując nasz tekst znacznie wcześniej, dając wam czas na ogranie wybranych gier. Dlatego jeśli jesteście ciekawi, co poleca redakcja i współpracujące z nami osoby, zapraszamy do tekstu.

Paweł

Dalsza część tekstu pod wideo

Rytuałem staje się powoli polecanie którejś z odsłon serii Final Fantasy. W zeszłym roku postawiłem na ledwo odświeżoną dziesiątkę, więc dzisiaj cofnąłem się o jeden numer. Final Fantasy IX. Gra przez wielu mniej ceniona niż FF VI czy VII. Dla mnie przez długi czas tytuł, który również ceniłem mniej niż inne odsłony, głównie przez zwolnienie tempa historii w połowie trzeciej płyty. Ale im dłużej od gry odpoczywam, tym bardziej zaczynam rozumieć, dlaczego jest lepsza niż komukolwiek się wydaje. Przede wszystkim - mamy powrót do połączenia fantastyki i średniowiecza. To, co pozwoliło łapać oddech i odpocząć od realnych FF VII i VIII, teraz, po trylogii Lightning i przed nadchodzącą XV, zadziała jak odtrutka na realny świat. Do tego dołożyć trzeba bardzo fajne minigry z chocobo, przyjemny system rozwoju postaci i lepszy niż na początku sądziłem soundtrack ze wspaniałym utworem na mapie świata. Powiedzmy to na głos - przy tej muzyce... eksplorowałbym. Jako że gra do dorwania jest z PS Store, nic nie stoi na przeszkodzie, by zagrać chociażby teraz.

W wakacje ludzie z reguły mają więcej czasu niż normalnie. Uczniowie szkół mogą wylegiwać się do końca sierpnia, studenci - miesiąc dłużej. Dorośli i odpowiedzialni ludzie co prawda urlopy mają krótsze i z reguły spędzają je z rodziną, ale zabranie do kieszeni Vity nikomu nie będzie przeszkadzać. Oreshika jak na przedstawiciela dungeon crawlerów wydaje się więc idealną propozycją na wakacje. Gra jest długa. Pożera mnóstwo czasu, a dodatkowym plusem jest to, że sami możemy ustalić tempo naszej gry w opcjach. Co prawda nie każdemu mogą spodobać się elementy symulacji życia i kreskówkowy styl graficzny, ale powiedzmy sobie szczerze - dla osób gustujących w japońskich grach RPG to żaden problem.

Zapomniana przez wielu gra From Software. Podejrzewam, że gdyby zapytać o to, co From Soft stworzyło, tylko zapaleni hardkorowcy wymieniliby przygody w Dotni. Jest to klon Zeldy. Tak ewidentny, że aż boli. Ale zrobiony bardzo dobrze, z wysokim poziomem trudności (i wyższymi do odblokowania) i bardzo ciekawym stylem graficznym, na który składają się po prostu klocki. Fabuła jest w sumie nieistotna. Jeśli więc mieliście ochotę kiedyś zagrać w klasyczne Zeldy, a brakowało wam sprzętu, by odpalić te produkcje, to 3D Dot Game Heroes będzie idealnym zamiennikiem. Dla niektórych - nawet lepszym niż oryginał, co jest już lekko kontrowersyjną tezą.

Zamknę klasykiem i, dla wielu, starociem. Czasami, gdy ktoś pyta mnie o polecenie jakiegoś sRPG-a, prawie zawsze podaję Final Fantasy Tactics. Nie dość, że znana marka, to jeszcze przystępny, ale rozbudowane systemy walki i rozwoju postaci. Najmocniejszą stroną gry jest jednak historia i kreacja postaci, za co dziękować możemy Yasumiemu Matsuno. W wersji na PSX jest to wędrówka na kilkadziesiat godzin, a w wydaniu na PSP - kilka godzin więcej zejdzie nam na zaliczenie wszystkiego ze względu na nowe wątki oraz rozwinięcie starych. Dodatkowo handheldowa wersja otrzymała świetnej kreski filmiki. Minusem są zwolnienia animacji i schrzaniony dźwięk przy niektórych atakach. Coś za coś. Warto mieć na uwadze, że to wersja na PSP jest dostępna w PS Store. Klasyka na PlayStation albo kupimy w amerykańskim PS Store, albo zaimportujemy sobie z USA.

 

Daniel

Nikt nie wierzył w dobrą jakość nowego Wolfensteina. Niby ojciec FPS-ów, ale kolejne części nie wprowadzały niczego szczególnego. Wtedy wyszło The New Order i… nie wprowadziło niczego szczególnego. Ale każdy element rozgrywki dostarczył masę radochy.

Model strzelania to majstersztyk. I nie chodzi mi tu o realizm czy bogactwo rodzajów broni. Od premiery minął ponad rok, a ja wciąż powracam do tytułu, by przejść parę rozdziałów i postrzelać do nazistów. Fabuła nieudolnie balansuje na granicy komedii i dramatu, ale co z tego – wrzućcie po shotgunie na rękę i obserwujcie, jak wrogowie tracą kończyny. A przygotowano też umiejętności do zdobycia i ukrytą planszę z Wolfensteina 3D. Jeśli jeszcze nie zagraliście, to na co czekacie?

PlayStation 3 rzadko kiedy włączam, ale są tam tytuły, które zwyczajnie trzeba odpalić raz na jakiś czas. Tak na chwilę, dla odprężenia. Jednym z nich jest moja ulubiona ścigałka – Burnout Paradise. Nigdy dobry w grach wyścigowych nie byłem, ale ta produkcja pozwala poczuć się niezłym kierowcą, bez dbania o milion szczegółów w tych bardziej symulacyjnych tytułach.

Zręcznościowa kontrola pojazdu jest to dopracowana do perfekcji – zaznaczam, że dla mnie, czyli zupełnego ignoranta w kwestii motoryzacji. Niezależnie, czy chce się ścigać, taranować innych na punkty czy popisywać się nierealnymi wyskokami z ramp rajskiego miasta – włączam PS3, najeżdżam na ikonkę Burnouta, słyszę Gunsów i nie ma opcji, że pozostanę obojętny na powrót do Paradise City.

Dynasty Warriors odrzuca nieskomplikowanym wyrzynaniem setek wrogów, a Monster Hunter skomplikowaniem i długością walk. Czy jest w gatunku trzecioosbowych slasherów coś, co mnie zaspokoi? Na początku ubiegłego roku dostałem do recenzji Toukidena i cieszę się z tego powodu po dziś dzień.

Owszem, mamy do czynienia z siekanką, ale nie taką bezmyślną. Rozmaite bronie napędzane trenowanymi przez nas w boju duszami, olbrzymi bossowie, których trzeba pokonywać kończyna po kończynie (tu wchodzi też element taktyczny, co rozwalić najpierw), szukanie składników do craftingu – nie sądziłem, że tego typu gra będzie w stanie wciągnąć tak mocno. Co prawda w tle słucham sobie seriali lub jutubowych kanałów, ale chęć do gry nie przygasa. Wspaniała sprawa.



Zamiast wybrać mniej znaną perełkę multiplayerową, polecam duże Diablo. Głównie dlatego, że wielu mogło przejść obojętnie – w końcu było dużo wcześniej na pecetach, a pad mógłby się nie sprawdzić. No, musielibyście też zignorować zachwyty graczy i recenzentów nad konsolową wersją, ale JEŚLI tak się stało, to najwyższy czas nadrobić ten ideał.

Tak, ideał. Co tam, że na pececie przeszedłem kilkanaście razy. Konsola daje zupełnie inne doznania i nie mówię tego na wyrost. „Też mi nowość, można prawym analogiem uniki robić, super…” – porzućcie to myślenie. Uników się rzadko kiedy używa, a do celowania na dystans trzeba się przyzwyczaić, ale sterowanie jest tak przystępne, że każdy w dowolnym momencie może do Was dołączyć i wynieść zabawę na jeszcze wyższy poziom. Masa poziomów trudności, tryb przygody ze zleceniami i szczelinami, trofea (też istotna rzecz!) – znajomy miał lecieć do domu, ale czekał na nocny autobus i włączyliśmy na chwilę. Wracał już dziennym.

 

Andrzej

Metal Gear Solid: Peace Walker

Podejrzewam, że na PSSite jest wielu fanów serii Metal Gear Solid. Problem polega na tym, że dużej części tych osób „uciekł” Peace Walker ze względu na to, że z początku był dostępny tylko na PSP, a odświeżone wydanie na PlayStation 3 niektórzy przegapili. Jeśli jest jakiś moment na nadrobienie tytułu, to właśnie teraz. Nadchodzący Metal Gear Solid V: The Phantom Pain jest kontynuacją Peace Walkera i jego znajomość pomoże nam w zrozumieniu relacji pomiędzy poszczególnymi bohaterami. Krótkie streszczenie to niestety za mało w grach Hideo Kojimy. Sama gra ma całkiem niezłą fabułę, choć z wiadomych względów pewne mechanizmy rozgrywki nie sprawdzają się na konsoli stacjonarnej, ale na rodowód tego tytułu nic nie poradzimy. W dużym skrócie: 10 godzin fabuły oraz kilkadziesiąt godzin grindu, aby ulepszyć w pełni Mother Base i uzyskać specjalne zakończenie. Jeśli miałby być na to dobry czas, to właśnie teraz.

Ci, co mieli kupić tę grę na premierę, to już dawno to zrobili. Dla cierpliwych czeka jednak nagroda w postaci „wersji premium”, czyli gry posiadającej już większość łatek, dodatków takich jak skrzynia czy DLC. Wiedźmin 3: Dziki Gon jest olbrzymim i solidnym tytułem, który w wakacje można w końcu spokojnie przejść. Nie trzeba być nawet fanem sagi lub mieć ogranych poprzednich części. Każdy powinien w tej grze znaleźć coś dla siebie. Sama w sobie oferuje dosyć ciekawą opowieść, ale liczy się przede wszystkim zawartość, której powinno wystarczyć nam na kilkadziesiąt godzin [a potem wychodzimy z domu uciech i idziemy polować na potwory, już ja znam Andrzeja - jmb].

Wielu z Was prawdopodobnie ograło już Bloodborne’a, ale mogło dotychczas ignorować produkcje From Software lub zatrzymać się na serii Dark Souls. Dlaczego więc nie zobaczyć, jak to wszystko się zaczęło? Demon’s Souls jest dużo cięższym tytułem niż wszystkie pozostałe części cyklu oraz posiada kilka denerwujących rozwiązań mechanicznych. Z drugiej jednak strony, jeśli poszukujemy gry, która wraz ze słońcem wyciśnie z nas siódme poty, to voilà! Poza tym Demon’s Souls oferuje jedną z najciekawszych historii, ale od razu mówię - Bloodborne czy Dark Souls 2 to jest zaledwie samouczek do tej gry. Przejście jej to wyzwanie, ale może warto jakiegoś podjąć się w te wakacje?

Egzotyczna muzyka, tropikalne słońce… bez biletu na Hawaje będzie musiało wystarczyć. Tropico 5 jest naprawdę przyzwoitą grą na długie godziny. Syndrom jeszcze kilku minut robi swoje. Sterowanie na padzie działa na PlayStation 4 na tyle dobrze, że spokojnie mogę polecić ten tytuł osobie, która nie ma nic przeciwko grze ekonomicznej. Jest zabawna, dosyć rozbudowana, a przeprowadzenie podległych nam Tropikan od początku do końca powinno zapewnić zabawę na kilkadziesiąt godzin. Sam tytuł posiada trochę błędów, których twórcy nie potrafią lub nie chcą poprawić od pierwszej części serii, ale jednak produkcja nadrabia to innymi aspektami. Humor, względnie dużo zawartości i rajski klimat. Czy można chcieć czegoś więcej? Jeśli nie odstraszają Was tabelki i język angielski, dajcie tej grze szansę. Nie pożałujecie.

 

Łukasz

W zasadzie wróciłem po latach do tego tytułu, żeby dobić tylko trzy brakujące do platyny trofea, ale… tak się wciągnąłem, że ponownie zacząłem przygodę na wyspie Panau. Upalne dni dodają dodatkowego klimatu podczas zabawy w południowo-wschodniej Azji. W zasadzie nie wiem co właściwie trzyma mnie przy tym tytule. Wielokrotnie złapałem się na sianiu bezcelowego chaosu, stojąc na dachu Tuk-Tuka. Jeśli myślicie poważnie o Just Cause 3, to serdecznie polecam zapoznać się z częścią drugą. Co prawda historia sama w sobie jest banalna, niczym z kina akcji klasy C, ale nie przeszkadza to w czerpaniu ogromnych pokładów radości z wszędobylskiej destrukcji.

Cóż, nie będę ukrywał, że od momentu ukazania się LEGO Star Wars ogrywam każdą kolejną część w klockowym świecie. LEGO Jurassic World to najnowsza odsłona i zarazem jedna z lepszych, a to dlatego, że oprócz standardowych ludzików, możemy przejąć kontrolę na dinozaurami. A to one są gwiazdami tej części. W nieco chłodniejsze wieczory tytuł ten dostarczy odpowiedniej ilości bezstresowej rozgrywki, a to dlatego, że przyjdzie nam ograć po pięć poziomów z każdego z czterech filmów traktujących o prehistorycznych gadach. Jak to na LEGO przystało, pomiędzy poziomami czekają nas dodatkowe atrakcje. Przy tej grze pobawią się znakomicie zarówno duzi, jak i mali.

Wielokrotnie można natknąć się na opinie typu „God of War w 2D”. Cóż, ciężko się z tym niezgodzić. Tytuł ten jest zarówno znakomitą platformówką jak i slasherem. Atutem tej gry jest otwarta struktura świata, która pozwala na wielokrotne odwiedziny poznanych miejsc. Mnie natomiast przy tej grze zatrzymała nietypowa oprawa graficzna, stylizowana dzieła malowane na antycznych wazach. Jeśli interesujecie się mitologią grecką lub antykiem w ogóle, z pewnością odnajdziecie w tym tytule coś dla siebie.

Jedna z najlepszych gier, w jakie grałem na przenośnej konsoli. Idealna na późne wieczory, kiedy za oknem już ciemno (dodaje to klimatu). Od razu wspomnę - zaufajcie zaleceniu na początku gry i grajcie w słuchawkach. Jeżeli jesteście fanami pierwszego Silent Hilla, to zdecydowanie spodoba się Wam ten niezależny, pikselowy horror. Żeby nie spoilerować - wcielamy się w postać bezimiennego mężczyzny, który usiłuje wydostać się z miasta opanowanego przez dziwne potwory. Podczas gry musimy dbać o stan naszej psychiki i odpowiednio się odżywiać. W zależności od tego, jak będziemy grali, takie zastaniemy zakończenie, a jest ich aż pięć.

 

Adam

Idealny tytuł na wakacje nie tylko dlatego, że możecie zabrać go ze sobą wszędzie. Jest to jRPG, którego przejście zajmuje co najmniej 50 godzin, więc minie trochę czasu, zanim obejrzycie napisy końcowe. A do tego jest to najlepszy „rolplej” zarówno na PS2, jak i na PS Vita. Historia grupki nastolatków poszukujących seryjnego mordercy jest szalenie angażująca i równie satysfakcjonująca. Egzamin zdaje również zgrabne połączenie dungeon crawlera z symulacją życia codziennego. Z jednej strony mamy mistrzowskie wykorzystanie turowego systemu walki, a z drugiej zastanawiamy się, kogo z wirtualnej paczki znajomych zaprosić do kina. Po wakacjach możecie pochwalić się, że umawialiście się z kilkoma laskami naraz ;) [naprawdę...? - jmb]

Nieco poważniejsze klimaty oferuje Testament Sherlocka Holmesa. Jest to pierwsza odsłona bogatej serii, jaka zawitała na konsolach. Sherlock sam staje się głównym podejrzanym w kryminalnych zagadkach Londynu z końca XIX wieku, a my musimy pomóc mu oczyścić się z zarzutów. Chociaż gra kuleje technicznie, to oferuje prawdziwe wyzwanie dla fanów klasycznych przygodówek. Rozmawiamy z postaciami, zbieramy i operujemy przedmiotami oraz przeprowadzamy ryzykowne eksperymenty. Wiem, że letnia aura nie sprzyja wytężaniu umysłu, ale oferowane tutaj zagadki są bardzo przystępne, a przy zimnym piwku rozwiązania wpadają do głowy jakby szybciej.

[Albo spróbujcie  - rewelacyjna przygodówka, w której zbieramy poszlaki, łączymy fakty i możemy skazać niewinnego, a gra toczy się dalej! - jmb]

Coś na deszczowe dni. Rayman Legends jako kontynuacja niezwykle udanego Rayman Origins oferuje po prostu więcej wszystkiego, zgodnie z przepisem na udany sequel. Przepiękna grafika hulająca w 60 klatkach na sekundę, dziesiątki napakowanych zawartością leveli, kilka grywalnych postaci i masa wyzwań. Jest po prostu wszystko: kombinacje, akrobacje i inne wariacje; wyścigi z czasem, walki z bossami i… zabrakło rymu [rzucanie padami! Ten szit jest ciężki do masterowania! - jmb]. Jeśli natomiast macie gości (i kilka padów), to lokalna kooperacja do czterech osób zapewni Wam parę niezwykle przyjemnych godzin. Jeśli poszukujecie dla swojej PS4 platformówki z prawdziwego zdarzenia, to jest to póki co jedyny słuszny wybór.

Co ma bardziej wakacyjny klimat niż słoneczna, wyluzowana Cali… tzn. San Andreas? Każda z trzech postaci tworzy prawdziwy spektakl. Człowiek ulicy Franklin, mieszkający wśród celebrytów świadek koronny Michael i największy „madafaka” gier komputerowych Trevor obrazują wszystko, czego możemy oczekiwać od Rockstara. Świetna fabuła, gigantyczna piaskownica i wszechobecna satyra to ich znak rozpoznawczy. Jak zwykle nie obyło się bez kontrowersji, pozwów sądowych oraz urażonych „gwiazdek” z LA. Pokrótce wszystko, za co kochamy to studio. Po zaliczeniu trzydziestu godzin singla zostaje jeszcze całkiem niezły multiplayer. Tryb wieloosobowy cały czas jest rozwijany i pielęgnowany, a to oznacza, że na serwerach ciągle śmiga mnóstwo graczy. Chociaż ceny wersji na PS4 są ciągle bardzo wysokie, to średnia ocen z Metacritic wynosząca 97% powinna przemówić do wyobraźni wielu niezdecydowanym.

 

Aysnel

Powiem to z czystym sumieniem - gra naprawdę pozamiatała mną na minionej już generacji konsol. Mimo swojej niszowości, to był kawał świetnej historii wywołującej burzę gwałtownych uczuć. Udowadnia, że nawet w przypadku gier jRPG, udane złamanie „czwartej ściany" jest możliwe i zrobione zostało bardzo sugestywnie, aż idzie się zatracić w wykreowanym świecie. Niewiele pozycji daje satysfakcję z tego, że sam osobiście mogłeś stać się partnerem bohaterów, a nie poprzez jakiś tam bezosobowy awatar. Robot Earthes to tylko medium, które łączy nas z uniwersum gry. Dwie pary bohaterów, wielki statek kosmiczny, magiczne pieśni, dwa pomysły na ocalenie resztek ludzkości - bez moralizowania i podziału na dobro/zło. Dobry tytuł zarówno na krótkie, jak i dłuższe posiedzenia. Wersja na PS Vita została lekko poprawiona oraz rozszerzona o dodatki.

Do wakacyjnego klimatu chyba nie pasuje nic bardziej jak gra, której akcja toczy się na ślicznej wysepce oblewanej przez błękitny ocean. Akcja tam jest niespieszna, jak życie w takowych okolicznościach przyrody. Dwójka przyjaciół w wyniku zbiegu wydarzeń trafia na jedną z nich i teraz musi znaleźć sposób na powrót do domu. Najpierw jednak trzeba sobie jakoś ułożyć życie w nowym miejscu. Produkcja to typowy sandbox, więc gracza właściwie nic nie ogranicza. Możemy zająć się uprawą ogródka, rzemiosłem, łapaniem potworów, szukaniem skarbów, łowieniem ryb czy po prostu przejść grę jako zwykłe jRPG - albo skorzystać ze wszystkich wymienionych atrakcji. Będziemy się starać utrzymywać dobre relacje z mieszkańcami, a z czasem wybierzemy sobie żonę lub męża. Do dyspozycji otrzymujemy własny dom, który da radę rozbudować samemu, oraz golema, jako towarzysza wypraw w przestwór oceanu, by odkrywać nowe wyspy i walczyć z wodnymi potworami. Graficznie wprawdzie tytuł nie robi szału (bo to port z Wii), ale jej styl naprawdę może się podobać.

Dobra opowieść obroni się nawet po latach, więc dobrze od czasu do czasu zagrać w coś z klasyki. ToD II ma wszystko, czego potrzeba, i nawet graficznie wciąż się broni. W sumie gra nie zdobyła zbyt dobrych opinii z powodu mało oryginalnych bohaterów, ale jakoś ponownie mnie do niej przyssało. Może dlatego, że historia, mimo epickich rozmiarów, nie została sztucznie przekombinowana, a próby ratowania świata zawsze są w cenie. Tym razem musimy ochronić przed katastrofą dwie planety, które znalazły się na kolizyjnym kursie. Sęk w tym, że zamieszkują je dwie różne społeczności, mające o „sąsiadach” jak najgorsze zdanie i oskarżające się wzajemnie o wszystkie nieszczęścia. Najbardziej jednak robi wrażenie spora liczba wymagających minigierek. Teraz jak twórcy wrzucą chociaż jedną, to człowiek zadowolony, dawniej to był standard. Polecam grać na oryginalnym sprzęcie, bowiem wersja z PSP jest brzydsza i niedopracowana.

Żeby wejść łagodnie w rok szkolny przyda się produkcja, która nie tylko oferuje dobrą zabawę, ale przy tym także uczy. Japończycy tak uwielbiają naszego wielkiego kompozytora Fryderyka Szopena, że postanowili stworzyć grę z jego udziałem. Wygląda na to, iż wiedzą o nim więcej niż my sami i gwarantuje, że jeśli nabytą w ten sposób wiedzą pochwalicie się szkolnym nauczycielom, piątkę macie jak w banku [-Co to polka? -Czarodziejka miotająca magicznymi kulami z parasola w wielkie skorpiony ze snów umierającego Szopena -Siadaj, pięć! - jmb]. Abstrahując już od obycia z tematem, to również świetny jRPG ze śliczną, bajkową grafiką, utworami szopenowskimi, oryginalnym stylem walki i charyzmatycznymi postaciami. Nie radziłbym jednak wykorzystywać tej pozycji, jako materiału na prezentację maturalną, bowiem ostatni pojedynek z bossem jest mało patriotyczny.

cropper