Recenzja: Kong: Wyspa Czaszki

Recenzja: Kong: Wyspa Czaszki

Tomasz Alicki | 10.03.2017, 20:58

Drugi film z ‘potwornego’ uniwersum Warner Bros o dumnej nazwie MonsterVerse. Po Godzilli, przyszedł czas na jedynego w swoim rodzaju Króla Konga. Jordan Vogt-Roberts zaserwował fanom powrót małpy w stylu, którego chyba nikt się nie spodziewał.

Uznawany za wariata naukowiec Bill Randa (John Goodman) przychodzi do senatora z kolejną propozycją ekspedycji. W ręku dzierży satelitarne zdjęcie tajemniczej Wyspy Czaszki, której, jak sam wspomina w rozmowie z politykiem, Bóg nie skończył tworzyć. Wszyscy chyba wiedzą, co dzieje się przez następnych kilkanaście minut. Naukowcy u boku wojska wyruszają na szaloną, opatrzoną sarkastycznymi uśmieszkami wyprawę w nieznane. Nikt nie wie, czego szukają, żołnierze nie spodziewają się większych niespodzianek, a na wyspie wita ich wielka małpa wielkości wieżowca. Rozpoczyna się ich walka o przetrwanie…

Dalsza część tekstu pod wideo

Reżyser Jordan Vogt-Roberts ma na swoim koncie tak naprawdę jedną poważną produkcję, która i tak finansowo nie dorasta do pięt jego najnowszemu projektowi. Królowie lata, jako historia o dorastających nastolatkach pragnących zamieszkać w wybudowanym domu w lesie, mocno różni się fabularnie od Konga, ale wygląda na to, że ten pozorny brak doświadczenia w wysokobudżetowych produkcjach przełożył się na świeże podejście do tegorocznego projektu reżysera i odegrał bardzo pozytywną rolę w wydźwięku całości. Kong: Wyspa Czaszki pod kilkoma względami różni się bowiem mocno od reszty filmów z tej półki.

Przede wszystkim zdjęcia są niesamowite. Od samego początku do ostatnich sekund film wygląda wręcz obłędnie – mamy tu liczne zabawy perspektywą, rewelacyjnie przemyślane miejsca walki i standardowe dla bezludnych wysepek krajobrazy wyglądające jak wyjęte z pocztówek. Ekipa zdjęciowa zadbała o każdy detal, zdając sobie sprawę z tego, co budzi największy podziw w Kongu i starając się podkreślać to na każdym kroku. Dzięki takim szczegółom film nabiera większej wagi, a w kwestii realizacji mieszane uczucia budzi jedynie ciągłe zwalnianie czasu przy niemal każdej możliwej okazji.

Drugą cechą mocno odbiegającą od większości blockbusterów jest przywiązanie do postaci drugoplanowych. Vogt-Roberts musiał nauczyć się tego przy okazji właśnie takich filmów jak Królowie Lata, gdzie uczucia i rozbudowanie bohaterów stanowiło najważniejszy dla wiarygodności czynnik. Może dlatego na twarzach widzów emocje zmieniają się równie szybko co na ekranie i wreszcie na drugim planie nie biega kilku bezimiennych żołnierzy. Każdy z nich ma imię, rodzinę, wspomina konkretne wydarzenia, rzuca w powietrze celnymi dowcipami, a kiedy nadejdzie taka potrzeba, przyjmie cios za swojego kolegę z helikoptera. Nagle zagrożenie życia któremukolwiek z nich zaczyna mieć dla widza większe znaczenie. Gdy znamy jego historię, cięty dowcip albo specyficzny sposób mówienia, podświadomie zaczyna nam zależeć.

Jedynym problemem poświęcania takiej ilości czasu ekranowego postaciom drugoplanowym jest stabilny, nierobiący większego wrażenia pierwszy plan. Samuel L. Jackson może jeszcze obronić reżysera w tej kwestii, bo jego postać ma bardzo duży wkład w historię, a motywacje sięgają dużo głębiej. Jeżeli jednak spojrzeć na Toma Hiddlestona czy Brie Larson, sytuacja ma się już nieco gorzej. Każda z postaci dostała swoją łatkę i mimo tego, że mówią najwięcej, nie odbiegają wiele od kilku przypisanych im wcześniej cech. Brakuje czasami chwili spokoju, rozmowy między głównymi bohaterami i sekundy zadumy nad tym, co im się przydarzyło.

Jeżeli chodzi o najważniejszą postać pierwszoplanową w postaci samego Konga, Vogt-Roberts również i w tym przypadku skusił się na kilka niespodzianek. Obsesja małpy względem blondynek zniknęła, a początkowe przerażenie jego ogromem i agresywnym nastawieniem do intruzów szybko ustępuje sympatii. Po kilkudziesięciu minutach zaczynamy bardziej Kongowi współczuć niż się go bać. Dzięki rewelacyjnymi zdjęciom nie przestaje jednak imponować i budzić szacunku. Każdy kolejny ryk powoduje gęsią skórkę, a godne podziwu wyczyny Tobiego Kebbella podczas scen walk podkreślają jego siłę i determinację.

Kong: Wyspa Czaszki sprawia wrażenie efektu wyciągnięcia wniosków z Godzilli. Tamten film jedynie wyglądał dobrze. Vogt-Robertsowi udało się stworzyć produkcję, która ma nie tylko zapierające dech w piersiach zdjęcia, ale również postacie zachęcające nas do wejścia w nowe uniwersum. W rezultacie za początek MonsterVerse można równie dobrze traktować tegoroczny film, bowiem jeżeli poziom realizacji zostanie na tym samym poziomie, a obok Konga stanie jeszcze Godzilla, oczekiwania sięgną znacznie wyżej niż ktokolwiek może się spodziewać w tym momencie.

Ocena: 7

Atuty

Wady


7,0
Tomasz Alicki Strona autora
cropper