Tanioszka: Dying Light (PS4)

Tanioszka: Dying Light (PS4)

Jaszczomb | 17.04.2017, 09:00

Dying Light jako wybór dzisiejszej tanioszki może wydać się kontrowersyjny, ale nie doszukujcie się powiązań zombie z Wielkanocą. Polskie studio po latach zrozumiało, jak obudować zamysł na rozgrywkę z Dead Island i dostarczyło grę z otwartym światem, z nieumarłymi, którą ominąć byłoby grzechem. Szczególnie, że teraz w rozszerzonym wydaniu kosztuje niewiele.

W 2011 roku w bibliotece gier PlayStation 3 pojawiło się Dead Island, czyli pierwszoosobowa siekanina zombie w otwartym świecie. Gra nie bawiła się w udawany dramatyzm, stawiając na rozwój umiejętności bohatera, tworzenie broni (m. in. elektryczne młoty i maczety) i bieganie w kooperacji ze znajomymi. Potem powstały dwa sequele, niestety wszystkie, mimo ciekawego pomysłu, szybko zaczynały męczyć niedopracowaniem i nie najlepszymi rozwiązaniami. Wciąż czegoś tu brakowało. Odpowiedzialne za markę studio Techland porzuciło więc dotychczasowego wydawcę i postawiło na nowe IP. Tak powstało Dying Light.

Dalsza część tekstu pod wideo

Najprościej byłoby napisać, że Dying Light to Dead Island z parkourem, ale to dość krzywdzące określenie. Najważniejszą zmianą był bardziej poważny ton. Koniec z kolorową wyspą i wesołym wyrzynaniem nieumarłych. Deweloper zdecydował, że zrobi grę survivalową, gdzie zombie nie będą mięsem armatnim, a rzeczywistym zagrożeniem. Gracz jest w stanie to zrozumieć już po pierwszej nocy spędzonej w Harran, kiedy budzą się potężni przeciwnicy, widoczność jest ograniczona i niczego nie da się zaplanować od początku do końca. To właśnie ta panika towarzysząca nocnym ucieczkom i wymóg szybkiego dostosowywania się do nowych sytuacji sprawił, że mówimy o prawdziwym przetrwaniu.

Oczywiście uciekanie i ogólnie poruszanie się po Harran nie miałoby sensu ze sterowaniem z Dead Island. Tutejszy parkour to przede wszystkim duża wolność i łatwość w łapaniu się krawędzi czy skakaniu do celu. Wystarczyło odpowiednio dostosować świat gry. Na szczęście Harran to raj dla freerunnerów, na co składają się rozmaite zabudowania – od wysokich budynków, przez zniszczone autostrady, po coś na kształt brazylijskich faweli – zadbano o duże zróżnicowanie, a do tego dochodzą rozszerzenia (o których niżej). Ruchliwość bohatera przydaje się też w walce – wpędzamy w pułapki mniejszych zgnilców, umykamy przed rzucanymi fragmentami asfaltu przez tych większych bysiorów – wszystko daje jedną spójną całość i uzupełnia się nawzajem.

Naszymi przeciwnikami tym razem nie są jedynie zombie, ale też ludzie. Tutaj różnice są wyraźne – żywi przeciwnicy robią uniki, nie wchodzą tępo w pułapki i blokują ataki wręcz, ale też mogą się wycofać na widok wyciągniętego pistoletu (nawet gdy mamy pusty magazynek!). I bardzo dobrze, bo różnorodność jest potrzebna. A gdyby okazało się, że jest zbyt ciężko albo wkradnie się nuda (to w ogóle możliwe?), zawsze można robić to wszystko w kooperacji do czterech osób naraz. Co więcej, tryb Be a Zombie pozwala wejść do cudzej gry i zaatakować w nocy taką grupę graczy! Czego chcieć więcej?

Podstawowa wersja Dying Light nie jest już produkowana i zastąpiło ją wydanie rozszerzone z dodatkiem „The Following”. Tutaj nie tylko dodano zupełnie nowy, otwarty teren, ale też przygotowano niepokojący wątek fabularny. Że brakuje zabudowań do parkoura na nowej części mapy? Nie przejmujcie się tym – dostajemy opancerzone samochody, co zamienia grę w Carmageddon z nieumarłymi! Czy można chcieć od polskiego studia czegoś więcej?

No… polski dubbing nie jest najwyższych lotów, a i miejscami zdarzy się słabsza tekstura. Wszystko to jednak blednie, gdy spojrzymy na bogactwo zawartości gry. Podstawka z dodatkiem „The Following” jest dostępna w PS Store za 79 zł (promocja kończy się 27 kwietnia), a samo rozszerzenie dorwiemy za 33 zł. Podobne ceny zobaczymy w Internecie – nówki z DLC chodzą po ~80 zł, a sama podstawka 2-3 dyszki taniej. Po dwóch latach od premiery, najwyższy czas nadrobić zaległości!

Jaszczomb Strona autora
cropper