Recenzja: Strażnicy Galaktyki vol. 2

Recenzja: Strażnicy Galaktyki vol. 2

Tomasz Alicki | 05.05.2017, 20:36

Peter Quill po prawie trzech latach ponownie zawitał na ekrany kin. Genezę Strażników mamy już za sobą, a Star-Lord zaskarbił sobie zaufanie dziwnej grupy bohaterów, z którymi teraz przyszło mu przeżyć kolejną przygodę. Tym razem jest bardziej rodzinnie, wybuchowo i momentami mocno absurdalnie.

Temat rodziny i ojcostwa to tak naprawdę jedyny aspekt, który w fabule Strażników Galaktyki vol. 2 wysuwa się na pierwszy plan. Konflikty schodzą odrobinę na bok, złoczyńcy odgrywają w całości dość niewielką rolę, a większość ekipy skupia się na swoim dziedzictwie. Z jednej strony mamy powtórkę z Szybkich i wściekłych, od kiedy Drax zaczyna nazywać Strażników swoją familią, a z drugiej – Peter Quill odkrywa coraz to nowe sekrety z przeszłości.

Dalsza część tekstu pod wideo

Fabularnie Strażnicy Galaktyki vol. 2 mają chyba największe problemy. Panuje składniowy chaos, który momentami negatywnie wpływa na odbiór. Tempo w połowie filmu zaczyna kuleć, akcja spowalnia na długi czas, a z science-fiction rozpoczętego porządną sekwencją akcji nagle robi się mały dramat o poszukiwaniu własnego ja. Rozmowy Quilla z jego ojcem przeplatane są kłótniami Gamory z jej siostrą i rodzinnymi wspomnieniami Draksa. Do tego James Gunn postanawia do całego zamieszania wrzucić Yondu, którego postać pod wpływem kilku nowych detali zupełnie zmienia charakter.

Biorąc pod uwagę fakt, że Strażników Galaktyki vol. 2 nie opuszcza urzekający klimat znany z jedynki, nie ma nic złego w tym nowym obrocie spraw. Reżyser na długie miesiące przed premierą mówił o swobodzie, jaką dostał od studia podczas pracy przy sequelu. Pomysły Gunna i jego zamiłowanie do abstrakcji wręcz wylewają się z ekranu. Rodzinnym dramatom towarzyszą tysiące różnych kolorów, sceny akcji trwają długo, wybuchy są jeszcze większe, a po finale pozostaje tylko zebrać szczękę z podłogi.

Wzruszająca, przepełniona akcją oraz rewelacyjną muzyką końcówka jest idealnym podsumowaniem charakteru całej serii. Mimo tego okazjonalnego bałaganu, James Gunn potrafi wzbudzić odpowiednie emocje w odpowiednich momentach. Śmiejemy się, kiedy Rocket próbuje pojąć tajniki sarkazmu, w duchu kibicujemy rozwinięciu relacji między Peterem a Gamorą, oczy iskrzą się na widok scen akcji z muzyką lat 80. w tle, a jak już przyjdzie ku temu okazja, ocieramy rękawem łzę spod powieki.

Cieszy również fakt, jak świadomie James Gunn podchodzi do całej serii. Ogromny sukces finansowy pierwszej części pozwolił nie tylko na większą dowolność, ale również na bardzo wczesne rozmowy o kolejnym filmie serii. W rezultacie pozwala to reżyserowi na jeszcze bardziej szczegółowe podejście do jednego z silniejszych elementów Strażników Galaktyki – bohaterów. Kosmiczny szop z lepkimi rączkami, znany wcześniej ze swojej agresji i ciętego języka, teraz zbacza nieco z wcześniejszego toru i odnajduje wspólny język z Yondu. Rolę Rocketa niespodziewanie przejmuje Drax, którego komentarze doprowadzają do łez. Postaciom udaje się zarówno utrzymać swoje dominujące cechy, które znamy z poprzedniej części, jak i otworzyć się przed widzami z zupełnie innej strony.

To świadome podejście może tylko zaowocować czymś wspaniałym w trzecich Strażnikach Galaktyki. Przyzwyczailiśmy się do bohaterów, zaczynamy im coraz bardziej kibicować, a nawet strach o ich życie zaczyna się nieśmiało wplatać między nasze emocje. Z takim zaufaniem ze strony fanów oraz rewelacyjnym rozpisaniem postaci można budować finały, które nie tylko zachwycą aspektem wizualnym, ale również pozwolą odetchnąć z ulgą, kiedy to wszystko dobiegnie końca.

Na oddzielny akapit po raz kolejny zasługuje muzyka. Naprawdę miło jest popatrzeć, jak ścieżka dźwiękowa dumnie wskakuje pomiędzy aktorów pierwszoplanowych, odgrywając w całości równie ważną role. Opublikowany chwilę przed premierą filmu soundtrack o tytule Awesome Mix vol. 2 nie składa się może z kilkudziesięciu utworów, ale każdy z nich został użyty w najlepszym ku temu momencie. W jednej scenie Kurt Russell dosłownie daje widzom do zrozumienia o sile muzyki w tym filmie, opisując swoją życiową historię tekstem Brandy od Looking Glass. Walkman Petera towarzyszy Strażnikom Galaktyki podczas wzlotów i upadków, a nowa produkcja Jamesa Gunna znów, obok postaci, stoi genialną muzyką.

Star-Lord założył słuchawki na głowę i wspólnie z całą swoją rodziną zaserwował widzom więcej tego, co pokochaliśmy kilka lat temu. Prawdopodobnie o tym aspekcie mówił jakiś czas temu reżyser, kiedy w wywiadzie powtarzał o podejmowanym przez sequel ryzyku. Strażnicy Galaktyki vol. 2 raczej nie spodobają się tym, którzy z ponurą miną wyszli z kina po seansie pierwszej części. Nikt nie próbuje przekonać do siebie malkontentów. Twórcy postanowili dać Gunnowi większą swobodę, a ten wykorzystał to na wpakowanie w nową odsłonę jeszcze więcej siebie.

Jeżeli ktoś dobrze wspomina seans pierwszych Strażników, uczucia względem dwójki mogą być tylko bardziej pozytywne. Humor po raz kolejny znajduje swoje miejsce w smutnych, wesołych i niebezpiecznych momentach. Dla reżysera nie ma chwili, w której nie można odnaleźć odrobiny śmiechu. Ścieżka dźwiękowa roznosi się echem po głowie na długie godziny po seansie, a obok sarkazmu i sytuacyjnych dowcipów, bawią również easter eggi. Najpiękniejsze jest to, że przy całej tej przepełnionej żartami akcji znanej z pierwszej części, Jamesowi Gunnowi udało się przedstawić poruszającą historię o rodzinie i ojcostwie.

Ocena: 8

Atuty

Wady


8,0
Tomasz Alicki Strona autora
cropper