Recenzja: Baby Driver

Recenzja: Baby Driver

Tomasz Alicki | 15.07.2017, 10:53

Edgar Wright powraca z kolejnym filmem. Po czterech latach oczekiwań dostaliśmy efekt jego kolejnej wizji twórczej - Baby Driver. Kevin Spacey przyciągnął uwagę, opis fabuły zaintrygował, a zwiastun narobił ochoty na więcej. Na szczęście premiera przyszła szybko. Oczekiwanie nie poszło na marne, bowiem nowy film Wrighta to solidny kawałek wyjątkowego kina akcji…

Baby, główny bohater produkcji, to młody chłopak pracujący jako kierowca podczas napadów. Jego spokój, opanowanie oraz niewiarygodne umiejętności za kierownicą uczyniły z niego eksperta od ucieczek i radzenia sobie podczas pościgów. Dług wobec bossa mafii ma zostać spłacony i Baby chce nareszcie zakończyć swoje kryminalne życie. Jednak kiedy zostaje wrobiony w kolejne niebezpieczne zlecenie, pozostaje mu tylko zaplanować ucieczkę u boku ukochanej kobiety.

Dalsza część tekstu pod wideo

Edgar Wright nie ma na swoim koncie wielu filmów. Jego kolejne obrazy wychodzą z kilkuletnimi odstępami pomiędzy sobą, a sam reżyser nie zyskał sobie wielkiego rozgłosu. Jeżeli ktoś jednak trafił na twórczość Wrighta, widział Hot Fuzz, Wysyp żywych trupów czy nawet Scott Pilgrim kontra świat, ten wie, że nie są to seanse nudne. Edgar serwował swoim fanom filmy bardzo oryginalne, przepełnione humorem i pomysłami, których wciąż brakuje w Hollywood. Od samego początku widać, że Baby Driver nie jest wyjątkiem tej reguły.

Już w samym zwiastunie uderzał wizerunek głównego bohatera. Czarne okulary, poważna mina, białe słuchawki w uszach i dźwięki wydobywające się ze starego, klasycznego iPoda. Reżyser wytłumaczył ten zwyczaj stałego noszenia słuchawek szumami usznymi, na które cierpi Baby – wynik doznanego w dzieciństwie wypadku samochodowego. Muzyka pomaga bohaterowi radzić sobie ze swoim problemem i, jak sam twierdził w rozmowie z członkiem ekipy Griffem (Jon Bernthal), ułatwia mu funkcjonowanie.

Dawno nie było na ekranach multipleksów filmu, w którym muzyka odgrywała tak ogromne znaczenie, biorąc pod uwagę, że wciąż mamy do czynienia z klasycznym heist movie, pościgami, akcją i torbami pełnymi gotówki. Niedawno widzieliśmy w kinach La La Land, ale ciężko Baby Drivera porównywać do musicalu. Okazjonalnie śpiewa co prawda Debora (Lily James), jednak nijak ma to się do występów Emmy Stone czy Ryana Goslinga. Mimo to muzyka stanowi nieodłączną część nowego filmu Wrighta i to ona czyni go tak dobrym. Utwory grają w samochodowym radiu podczas pościgów, zapewniają rytm życiu bohatera oraz całemu filmowi, a w niektórych scenach są puszczane nawet podczas dialogów między postaciami.

Od oczywistego „B-A-B-Y” Carli Thomas, przez różne wersje „Easy” Faith No More, aż po „Brighton Rock” Queen, które towarzyszy kluczowym scenom Baby Driver – ścieżka dźwiękowa jest bardzo różnorodna. Kiedy wzrokiem ogarniemy wszystkie tytuły, jednak łączy je aspekt kluczowy dla odbioru filmu. Edgar Wright rozumie, z jakimi utworami ma do czynienia, płynnie się nimi posługuje i sprawia, że ciężko wyobrazić sobie później te same sekwencje bez konkretnych kawałków w tle. Ta świadomość oraz koncepcja reżysera w połączeniu z rewelacyjnymi montażem tworzą audiowizualne widowisko na miarę jednego z najlepszych filmów tego roku.

Pokaz umiejętności Wrighta nie byłby jednak możliwy bez udanego castingu. Kevin Spacey w roli bossa mafii to oczywiście klasa sama w sobie. Nie była to może rola wyjątkowo wymagająca dla aktora jego pokroju, ale bardzo dobrze odegrał swoją część. To samo tyczy się również Jona Betnthala, Jona Hamma, Jamiego Foxxa i Eizy Gonzalez. Cała czwórka kręci się po planie jako członkowie kolejnych napadów i skutecznie buduje klimat zaplanowany przez reżysera.

Baby Driver jest bowiem bez wątpienia najpoważniejszym filmem Edgara Wrighta. Napięcie wiszące w powietrzu można momentami kroić nożem. Do charakterystycznego klimatu przyczynia się muzyka, ale jest to również produkcja w dużym stopniu oparta na umiejętnościach aktorskich obsady. Na szczęście w tej kwestii nic nie zawiodło. Bardzo pozytywnie zaskakuje również sam główny bohater, Ansel Elgort, którego na wielkim ekranie widzieliśmy w raczej męczących i nieudanych filmach. Tymczasem jego niewinna, niemalże dziecięca twarz idealnie wpisuje się w postać, jaką napisał Wright. Elgort pokazał, co potrafi, a w jego rękach Baby zostaje trafnie przedstawiony jako niepozorna ofiara bezlitosnej mafii.

Będziemy jeszcze wracać do Baby Drivera, kiedy zaczną się rozmowy odnośnie nominacji do Oscarów albo najlepiej wspominanych filmów tego roku. Wright zaskoczył nas swoją letnią premierą i zaserwował ucztę, której nie mogliśmy spodziewać się nawet po obiecującym zwiastunie. Film nie jest może idealny, momentami odrobinę się dłuży, a końcówka została nieco uproszczona, jednak na dłuższą metę nie ma to większego znaczenia. Potrzebujemy więcej takich głośnych produkcji, gdzie poszczególne elementy, które składają się na cały film, tak doskonale ze sobą współgrają.

Ocena: 8/10

Atuty

Wady


8,0
Tomasz Alicki Strona autora
cropper