Recenzja: Atomic Blonde

Recenzja: Atomic Blonde

Tomasz Alicki | 10.08.2017, 16:53

Atomic Blonde to kolejny film akcji, w którym główną rolę dostaje Charlize Theron. Po swojej groźnej roli w Szybkich i Wściekłych 8, przyszedł czas na jeszcze jeden krok w tę stronę. Co więcej, gwiazda Mad Maksa powróciła w filmie reżysera, który stworzył pierwszą część Johna Wicka. Takie wybuchowe połączenie mogło dostarczyć widzom wiele dobrego...

Charlize Theron wciela się w postać Agentki MI6 w czasach zimnej wojny. Na chwilę przed upadkiem Muru Berlińskiego, kiedy w mieście panuje zgiełk i uczucie nadchodzących zmian, w stolicy Niemiec ginie agent. Lorraine Broughton zostaje wysłana do Berlina, żeby przyjrzeć się z bliska jego śmierci i zająć się kwestią krążącej po mieście listy podwójnych agentów. Na miejscu ma jej pomóc David Percival (James McAvoy), który miasto zna jak własną kieszeń.

Dalsza część tekstu pod wideo

Fabuła przychodzi do nas pod postacią retrospekcji. Wykończona, lecząca siniaki wódką z lodem Lorraine siada przed swoimi zwierzchnikami, zapala papierosa i opowiada, co wydarzyło się w Berlinie 10 dni wcześniej. U jej boku wchodzimy do ciemnego, pełnego niebezpieczeństw miasta, poznajemy jego najskrytsze zakamarki i obserwujemy, jak bohaterka używa swoich niebywałych umiejętności, żeby zrealizować powierzone jej zadanie.

Scenariuszowi brakuje bardzo dużo do jakości, jaką reprezentują pozostałe aspekty Atomic Blonde. Film jest dosyć przewidywalny, gra w kółko na tę samą, szpiegowską nutę, a momentami jest zwyczajnie nudny. W rezultacie całe widowisko kradnie Charlize Theron. Fabuła, która miała odróżniać nową produkcję Leitcha od Johna Wicka, równie szybko schodzi na drugi plan i staje się jedynie pretekstem, żeby w coraz to wymyślniejszych choreografiach obserwować główną bohaterkę.

Cała reszta Atomic Blonde to już na szczęście istna rewelacja. Film rozniósł się echem po mediach, kiedy dowiedzieliśmy się o trzynastominutowym masterszocie. W kręconym na jednym ujęciu fragmencie Theron nie tylko wdaje się w liczne krwawe bójki, ale chwilę później wsiada do samochodu, serwując nam emocjonujący pościg rodem z rasowych akcyjniaków.

"Damski John Wick", określenie nieopuszczające Atomic Blonde nawet na krok, z jednej strony nasuwa się na myśl jako pierwsze, ale jednak nie jest aż tak trafne, jak mogłoby się wydawać. Udało się postawić bardzo wyraźną estetyczną granicę pomiędzy Charlize Theron a Keanu Reevesem. W Johnie Wicku panuje porządek. Pozorne zamieszanie zostaje szybko wyjaśnione przez czyste, pojedyncze strzały w głowę i trupy padające kolejno pod nogi głównego bohatera. Tymczasem zamiłowanie do walki wręcz Lorraine zostaje zaznaczone już w pierwszych minutach filmu. Pojedynki są dużo bardziej brutalne, krwawe i chaotyczne. Bronią może stać się tutaj niemal wszystko, a pistolet to najprostsza z licznych możliwości.

Na oddzielny akapit zasługuje rewelacyjna Charlize Theron, dla której agentka Broughton zdaje się postacią szytą na miarę. Bez tego hipnotyzującego pokazu umiejętności nie byłoby nawet mowy o udanym filmie. Theron bierze dla siebie cały film, zostawia resztę aktorów w tyle i demonstruje, czego nauczyła się przez lata pracy w kinematografii. Udaje jej się doskonale pokazać emocje w postaci, która na początku sprawia wrażenie, jakby była ich pozbawiona. Zimna, przeszkolona w wielu sposobach walki agentka zyskuje wyrazisty charakter.

Aspekty audiowizualne czynią z Atomic Blonde solidny film. Świetnej choreografii i rewelacyjnej Charlize Theron dopełnia doskonale dobrana muzyka. Wciąż zawodzi jednak scenariusz. Reszta postaci praktycznie nie istnieje na ekranie, a fabuła pozostawia wiele do życzenia. Leitch z uśmiechem na ustach pozostawi jedynie tych, którzy potrafią docenić piękno czystej akcji ponad złożoną intrygą.

Ocena: 6

Atuty

Wady


6,0
Tomasz Alicki Strona autora
cropper