Tanioszka: Medal of Honor

Tanioszka: Medal of Honor

VergilDH | 09.12.2012, 10:00

Od premiery Medal of Honor: Warfighter minęło już wystarczająco dużo czasu, byśmy mogli na spokojnie przypomnieć sobie poprzednią odsłonę serii. Medal of Honor trafił na sklepowe półki w 2010 roku i choć nie nawiązał realnej walki z Call of Duty: Black Ops (wyników sprzedaży tych dwóch gier nawet nie warto porównywać), stanowił całkiem niezły kawał szpila, który potrafił dać kilka godzin znakomitej zabawy.

Tytuł gry: Medal of Honor

Dalsza część tekstu pod wideo

Data premiery: 15 października 2010

Średnia ocen wg Metacritic: 75/100

Średnia ocen wg Gamerankings: 74.85%

 

Zalety:

Niepodważalną zaletą „pierwszego” Medal of Honor jest opowiedziana w grze historia. W przeciwieństwie do wydanego kilka tygodni temu „Warfighter” gracz nie odnosi wrażenia, że fabuła została poszatkowana, przez co chyba sami twórcy mieli problemy z jej zrozumieniem. Opowieść ma co prawda swoje lepsze i gorsze momenty, choć koniec końców jest spójna i, co najważniejsze – interesująca. A wszystko nawet pomimo tego, że w trakcie rozgrywki wcielamy się w trzy zupełnie różne postacie - raz wejdziemy w skórę członka oddziału SEALS, innym razem wcielimy się w żołnierza z jednostki Tier 1, by w końcu wylądować w butach jednego z członków US Rangers. Należy wspomnieć również o tym, że ich losy często się przeplatają i nawet jeżeli przez większość zabawy nasi podopieczni najzwyczajniej w świecie nie mają okazji się poznać, deweloperom udało się zbudować całkiem silną więź pomiędzy nimi, a graczem. Dzięki takiemu rozwiązaniu twórcy zaserwowali nam prawdziwą jazdę bez trzymanki i uczynili misje tak zróżnicowanymi, jak tylko to możliwe. Znalazło się tu miejsce zarówno na typowo „wojenne” fragmenty, w których trup ściele się niezwykle gęsto, jak i misje pseudoskradankowe, gdzie gracz musi działać po cichu i uważać, by nie wywołać niepotrzebnego alarmu. W trakcie zabawy infiltrujemy więc zajętą przez Talibów wioskę, odbijamy zakładników z rąk terrorystów, zasiadamy za sterami quada, by stać się bardziej mobilną jednostką, bronimy konkretnej pozycji w oczekiwaniu na posiłki, czy choćby wchodzimy na pokład śmigłowca i prowadzimy ostrzał z powietrza. W budowaniu filmowej atmosfery olbrzymią rolę odgrywają skrypty, od których wręcz roi się w opisywanej produkcji. Czy to dobrze? Moim zdaniem tak, nawet jeśli nie uświadczycie tu żadnych przegiętych akcji rodem z serii Call of Duty. Medal of Honor stawia na realizm i to widać już po pierwszych kilkudziesięciu minutach zabawy.

 

 

Szkoda tylko, że większość z nich dramatycznie rzuca się w oczy – bardzo często można natknąć się na miejsca, w których przeciwnicy odradzają się w zasadzie w nieskończoność, dopóty, dopóki nie miniemy konkretnego fragmentu lokacji. Czyni to grę niesamowicie liniową, choć w dzisiejszych czasach nikt chyba nie przyczepiłby się do tego elementu rozgrywki – przecież tak wygląda większość współczesnych FPS-ów... Samo strzelanie wypada tutaj naprawdę nieźle – broni jest pod dostatkiem, a produkcja została skonstruowana w taki sposób, by gracz mógł pobawić się wszystkimi jej rodzajami. Do naszej dyspozycji oddano więc karabiny maszynowe, karabiny snajperskie, wyrzutnie rakiet, a od czasu do czasu mamy możliwość skorzystania z dobrodziejstw przyzwania posiłków (w postaci skorzystania z ostrzału z powietrza), czy choćby noktowizora (te dwa ostatnie są jednak przydatne wyłącznie w ściśle określonych momentach). Trzeba powiedzieć również o tym, że jeśli zdarzy nam się „wypstrykać” z amunicji, z pomocą przychodzą kompani (Ci towarzyszą nam niemal bez przerwy), którzy zawsze mają jej pod dostatkiem. Kampania dla pojedynczego gracza jest niesamowicie intensywna i potrafi naprawdę wciągnąć, nawet jeśli jej długość to już kwestia dyskusyjna. Po ujrzeniu napisów końcowych można rzucić okiem na tryb, w którym przechodzimy kolejne misje, wykręcając przy tym jak najbardziej odjechane wyniki – miły dodatek do dania głównego. Pochwalić należy także oprawę graficzną, która dzisiaj najpiękniejsza może nie jest, ale też nie kłuje jakoś specjalnie w oczy. Fakt, grze zdarza się wyglądać brzydko (zwłaszcza w trakcie misji rozgrywających się na pustyni), ale przez znakomitą większość czasu grafika potrafi wprawić w zachwyt. Zresztą to samo tyczy się doskonałej warstwy dźwiękowej, do czego strzelaniny od EA zdążyły nas już przyzwyczaić.

 

 

Wady:

Celowo nie wspomniałem o trybie multiplayer, bo o ile w okolicach premiery ze znalezieniem graczy nie było problemu, o tyle teraz może to stanowić nie lada wyzwanie. Jak wspomniałem wcześniej, oprawa ma kilka gorszych momentów, a kampania... no cóż, pomimo całej swej intensywności, zróżnicowania i pokładów grywalności wylewających się z ekranu, trwa niestety jedynie pięć godzin. Choć według mnie nie jest to zbyt istotna wada, bo dzięki temu twórcom udało się sprawić, że gracz nie nudzi się ani przez moment, większość z Was zapewne stwierdzi, że to zdecydowanie za krótko. Ostateczną ocenę w tej materii pozostawiam więc Wam.

 

 

Werdykt:

Medal of Honor to naprawdę dobra produkcja, która powinna przypaść do gustu każdemu, kogo irytuje mało realistyczne „efekciarstwo” gier z serii Call of Duty. Choć krótka kampania i świecący pustkami tryb multiplayer niezbyt dobrze motywowałyby do wydania dwóch stówek, teraz, kiedy grę można dorwać za około 35 PLN, śmiało można ją sprawdzić. Ja tak zrobiłem i się nie zawiodłem.

VergilDH Strona autora
cropper