Recenzja: Saints Row: Gat Out of Hell (PS4)

Recenzja: Saints Row: Gat Out of Hell (PS4)

Paweł Musiolik | 30.01.2015, 10:00

Z dojeniem każdej, nawet najlepszej marki jest taki problem, że łatwo przesadzić i to, co bawiło w poprzednich odsłonach, w kolejnej powoduje lekki ból zębów. Tak właśnie jest w przypadku samodzielnego dodatku Gat Out of Hell, które nie miesza za dużo, ale właśnie z tego powodu jest niesamowicie wtórne i męczyłoby, gdyby całości nie można było ukończyć w... dwie godziny.

Tak, dobrze przeczytaliście. Główny wątek to raptem kilka misji, na które składają się krótkie zadania. Gdy po dwóch godzinach dostałem misję finałową, przecierałem oczy z dziwienia i zastanawiałem się, czy po niej będzie coś ekstra. Ostatecznie nie było nic, ale zanim się jej podjąłem, postanowiłem zaliczyć grę w 100%. Zajęło mi to niecałe 6 godzin, co, jak na tytuł z otwartym światem, jest skandalicznie krótkim czasem. Jasne, to samodzielne DLC, ale jednocześnie kosztujące ponad 80 złotych i nie wprowadza przy tym wielu zmian.

Dalsza część tekstu pod wideo

Ale czego oczekiwać, gdy wydawca sam przyznaje, że to projekt klecony na szybko, byleby fani nie zapomnieli o tej pokręconej serii, zanim na rynku pojawi się pełnoprawna kontynuacja. Wycieczka Johny'ego Gata do piekła zresztą jest też składowym elementem reedycji Saints Row IV na konsole tej generacji, więc zakup „dwupaka” trochę zaciera wrażenie marnej zawartości. Ale naprawdę ciężko udawać, że to, co oglądamy, nie jest recyklingiem czwórkowego materiału ze zmienionym klimatem. Ot, zamiast wirtualnego Steelport dostajemy piekło, które jest bardzo, ale to bardzo podobne. Przeniesiono nawet część aktywności. Zamiast biegania przez kolejne punkty kontrolne jest...przelatywanie, a wymuszanie ubezpieczeń wymieniono na skracanie wyroku piekielnego, robiąc za ofiarę wypadków. Kilka dodano nowych, ale znowuż – trzon ten sam. Rozwal określoną liczbę stworów, by zakończyć aktywność, itp.

Jak na złość wrzucono do zebrania prawie tysiąc klastrów dusz (skąd to znamy...), punkty widokowe dla każdej z postaci i prawie-że-losowe wydarzenie z szukaniem pewnego gościa. I szczerze, jedyną nowością jest możliwość latania przy użyciu skrzydeł, bez której człowiek popadłby w depresję, oglądając monotonne kolorystycznie lokacje. Jasne, to piekło, nie zobaczymy tutaj różnorodnych miejscówek. Chociaż... pewien moment w grze, gdy wybieramy się do więzienia, pokazuje, że można było zaszaleć i stworzyć coś zwariowanego, co wpisałoby się w serię Saints Row idealnie.

Jeśli chodzi o historię, to szczerze powiedziawszy – nie jest źle, ale jest jej tak mało, że ciężko cokolwiek mi to jakoś sensownie ocenić. Kolejne strzępy fabuły odkrywane są nam za pomocą scenek wyjętych z książki, a to co dzieje się na silniku gry często przedstawiane jest za pomocą musicalu, co akurat mi kompletnie się nie spodobało i błyskawicznie to wyłączyłem. Dodatkowe postaci, które spotykamy w grze, a mowa tutaj o Szekspirze, Vladzie Palowniku, Czarnobrodym i Siostrach DeWynter, mają własne powody, dla których znaleźli się na wygnaniu piekielnym i przez które chcą dokopać Szatanowi. Na tym kończy się cała fabuła. Do tego warto wspomnieć, że Johny Gat po prostu nie nadaje się na głównego bohatera. Albo udaje, albo serio pozbawiono go ikry. Przyjemniej graćw skórze Kinzie, wsłuchując się w jej komentarze. Plusik zapisuję ponadto za kilka zakończeń tej „gry”.

Jedną z nielicznych rzeczy, które mi się spodobały, to broń. Dokładniej - siedem grzechów głównych przełożonych na narzędzia do mordowania piekielnych zastępów. Fotel z działkami gatlinga jako lenistwo? A może dwa karabinki Uzi, które powodują wypadanie kasy z zabitych wrogów? Arka Przymierza? Coś, co strzela plagą biblijnych żab? Przetrawione jedzenie z alternatywnym atakiem „Ostatnia Wieczerza”? Tak, w tym aspekcie High Voltage złapało klimat, podobnie jak z mocami specjalnymi. Takich jest czwórka i mają po trzy warianty, które można ze sobą mieszać. Wampirza aura, zasysająca zdrowie przeciwników, połączona z przyzwanymi chochlikami pozwala nam zgrabnie manewrować między atakującymi nas wrogami. Ale niestety, podobnie jak na PS3 w przypadku Saints Row IV, mało jest sytuacji, w których walczymy z ogromnymi zastępami przeciwników, by się po prostu bawić w człowieka demolkę. A rozpętać chaos na ulicach to rzecz niemożliwa, bo maksymalnie zaatakuje nas tylku kilkunastu przeciwników.

Myślałem, że powyższy problem wiąże się z za małą mocą poprzedniej generacji, ale nie. Na szczęście to, co w przypadku przeniesionego na PS4 Saints Row IV (recenzja w weekend) jest problemem, tutaj dopracowano. Mowa o aliasingu i spadkach płynności. Nie, nie jest to płynne 60 klatek, ale grze bliżej do górnej granicy aniżeli spadków do 30-40. Także pop-up obiektów jest mniej inwazyjny, nawet gdy korzystamy z supersprintu, ale nie znaczy to, że tego nie widać. Oczy męczą za to modele żywcem wyjęte z PS3, podobnie zresztą jak tekstury, które zbyt szczegółowe nie są.

Zasadnicze pytanie – kupić? Jeśli jesteście oddanymi fanami serii – warto się nad tym zastanowić, ale wyłącznie w dwupaku z Saints Row IV. Po prostu samo DLC nie jest warte 80 złotych. Nie za dwie godziny fabuły i sześć zaliczania całej reszty. Mam szczerą nadzieję, że Saints Row V będzie wspaniałe. To, co mnie podtrzymuje na duchu, to fakt, że Volition przy tym palców nie maczało. Ale może to błąd, bo jednak jest gorzej niż przy premierze Saints Row IV.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Saints Row: Gat Out Of Hell

Atuty

  • Siedem grzechów głównych
  • Scenki w formie księgi
  • Działa dobrze, bez przycięć czy błędów
  • Lokalizacja gry trzyma klimat

Wady

  • Niesamowicie krótka!
  • Wtórna do bólu
  • Bezjajeczny Gat
  • Poboczne postaci zostały kompletnie zignorowane

Za połowę tego, co kosztuje na premierze, można wziąć. Albo w pakiecie z Saints Row IV. Ale maksymalnie 6 godzin gry za ponad 80 złotych to ciut za dużo.

Paweł Musiolik Strona autora
cropper