Recenzja: Saints Row 4: Re-elected (PS4)

Recenzja: Saints Row 4: Re-elected (PS4)

Paweł Musiolik | 01.02.2015, 10:00

Nie wiem, czy to port Grand Theft Auto V na PS4 mnie tak rozpieścił, czy w ciągu prawie dwóch lat zrobiłem się bardziej wybredny, ale spędzając kolejne godziny z Saints Row IV: Re-Elected miałem często wrażenie, że akurat tej gry z PS3 przenosić nikt nie musiał, a zrobiono to wyłącznie po to, by do czegoś podpiąć Gat Out of Hell. Nie żeby Saints Row IV było złe, bo mi się podoba. Ale ciągle po głowie krąży myśl „a po co to komu...”.

Zacząć trzeba od tego, że na szczęście nikt w Deep Silver nie jest przesadnie chciwym księgowym i wrzucono nam do wersji na PS4 absolutnie wszystkie wydane wcześniej dodatki. Włącznie z dziwaczną bronią, nowymi mocami i dwoma fabularnymi dodatkami – Enter the Dominatrix i How the Saints Save Christmas. Każdy z nich odblokowany jest praktycznie w ciągu pierwszych kilkudziesięciu minut gry, więc nawet nie musimy zawracać sobie głowy fabułą, jeśli zaliczyliśmy ją na PS3. Ale jeśli ktoś nie miał okazji zagrać, to zada sobie na pewno pytanie – jakie są korzyści z kupna gry za 200 złotych na PlayStation 4?

Dalsza część tekstu pod wideo

Cóż, tych jest kilka. Niektóre mniej, inne bardziej ważne. Zdecydowanie dla większości najistotniejszym aspektem wersji na PS4 będzie polonizacja produkcji wydanej przez Deep Silver. Nie spodziewałem się tego (narzekałem na brak polskich napisów w wersji na PS3), więc byłem bardzo zaskoczony. Jakością też. I to pozytywnie. Nikt nie bawił się w ugrzecznianie dialogów. Tam gdzie ma lecieć wulgaryzm – leci. Odzywki starano się dopasować do naszej popkultury, ale nie przesadzając zbytnio. Fajnie wypadają wszelakie gierki słowne, które w oryginale nie każdy mógł zrozumieć.

Nowa konsola to także ogrom nowej mocy do zagospodarowania. Z jednej strony mamy mały obraz w 1080p, co jest wielkim skokiem w stosunku do wersji na PS3, która działała w rozdzielczości sub-HD, straszyła spadkami animacji poniżej 20 klatek i okropnym pop-upem obiektów. Tutaj ten ostatni zlikwidowano, zwiększono pole widzenia, a wyższa rozdzielczość pomaga eksponować wirtualny design gry. Z drugiej strony – zapomnijcie o 60 klatkach na sekundę. Ba, zapomnijcie o możliwości zablokowania płynności gry na stałym, 30-klatkowym poziomie. Niby dorzucono opcję synchronizacji pionowej, ale ona nic nie daje. Efekt jest taki, że płynność radośnie sobie skacze - czasami poniżej 30 klatek, czasami dobije do 60, ale z reguły krąży wokół 40. Dla mnie to był znaczący problem (jestem wyczulony na tym punkcie), ale czy dla Ciebie, drogi czytelniku, będzie – tego już nie jestem tak pewien. Normalni ludzie nie zwracają na to uwagi.

Zapomnijcie także o poprawionych teksturach. Niektóre są żywcem wyjęte z PS3 w swojej najniższej rozdzielczości, przez co straszą pikselozą. Modele także zostały nieruszone, co bardzo razi, jeśli ktoś na swoim koncie ma dowolną grę z otwartym światem. W tym aspekcie High Voltage się serio nie popisało, ale oni wirtuozami nigdy nie byli. Bo żeby nawet nie zaimplementować wygładzania krawędzi przy kilkukrotnie mocniejszym sprzęcie, to trzeba być albo leniem, albo partaczem.

Historia w grze? W astronomicznym skrócie (pełną wersję znajdziecie w mojej recenzji wersji na PS3, zero różnic) – Święci zostają porwani przez obcych. Jakiś czas później zostajemy wyrwani ze szponów wirtualnej rzeczywistości w której się znajdujemy, co powoduje zemstę przywódcy kosmitów - Zinyaka. Ten postanawia zniszczyć Ziemię, za co my postanawiamy się zemścić. Odbijamy więc kolejno naszych kumpli i... wiecie jak to się skończy. Fabularne misje nawiązują do dzieł popkultury na swój dosyć wulgarny i prostacki sposób. Ale to jest właśnie siła tej produkcji – prostacki humor, który uderza w najniższe tony. Samej historii wystarczy nam na mniej niż 20 godzin (nie śpiesząc się), a całej reszty – na około drugie tyle, bo zbierania różnych głupot jest co niemiara, podobnie jak multum misji pobocznych, które pozwalają nam się dorobić. A za kasę kupimy wszelakie ulepszenia dla nas lub gangu. Początkowo hajsu wiecznie brak, ale później nie będziemy mieli go na co wydawać. Ale taki już urok tych produkcji.

Należę do grupki osób, która z Saints Row IV na PS3 wycisnęła wszystko, co się dało, więc do gry wróciłem z lekkim znużeniem. Ot, zaliczyć dodatki, których nie miałem okazji wypróbować, i przejść grę, ale bez takiego entuzjazmu jak za pierwszym razem. Sytuacyjne żarty straciły na sile, więc „to już wszystko było”. Nie brzmi to zachęcająco do stałych bywalców, ale ciężko wmawiać sobie, że skonsumowana wcześniej gra zaskoczy nas czymś nowym, gdy tego nie chce robić.

Z drugiej jednak strony – jeśli jeszcze nie mieliście okazji zagrać w czwartą część przygód Świętych, to zachęcam (niekoniecznie za premierową cenę), bo to miła odskocznia od poważniejszych gier. Supermoce, głupota na każdym kroku i prostacki humor. Odchamić się trzeba czasami, prawda? A ten tytuł jest idealnym "odchamiaczem".

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Saints Row 4

Atuty

  • Polska wersja językowa, której na PS3 nie było
  • Wszystkie DLC w zestawie
  • Jeśli ktoś nie grał, to czeka go mnóstwo prymitywnego humoru

Wady

  • Walący po oczach aliasing
  • Problemy z płynnością gry
  • Brak jakichkolwiek nowości względem wydania na PS3 (nie licząc DLC)
  • Nudna dla osób, które skończyły wersję na PS3

Gdyby Deep Silver nie zdecydowało się na ten port, to nikt by nie płakał. Saints Row IV na tej generacji potrzebne za bardzo nie było, ale skoro już jest, to można się szarpnąć z braku tak pokręconej alternatywy. Ale za połowę ceny.

Paweł Musiolik Strona autora
cropper