Recenzja: Assassin's Creed Chronicles: China (PS4)

Recenzja: Assassin's Creed Chronicles: China (PS4)

Jaszczomb | 26.04.2015, 13:39

Chociaż seria Assassin’s Creed traktuje o skrytobójcach, gracze pogodzili się, że dostają co roku nową grę akcji, gdzie otwarta walka nawet z kilkunastoma przeciwnikami to nic dziwnego. Trzyczęściowy spin-off Chronicles na szczęście skupia się właśnie na skradaniu i załatwianiu spraw po cichu. Pierwszy przystanek – Chiny.

Pierwotnie Assassin’s Creed miało być spin-offem Prince of Persia. Dotychczasowy bohater jednak nie stałby się nagle skrytobójcą, a gracz miał się wcielić w asasyna pomagającego z ukrycia sterowanemu przez sztuczną inteligencję Księciu. Projekt wyewoluował to zupełnie nowego IP, a jego nowa miniseria Chronicles wydaje się również być inspirowana PoP-em, tyle że tym pierwszym, klasycznym. Oczywiście obie gry różnią się diametralnie, ale ciężko nie odnieść wrażenia, że raz jeszcze sięgnięto do Księcia Persji. Zacznijmy jednak do nawiązań do swojej serii.

Dalsza część tekstu pod wideo

Assassin’s Creed Chronicles: China to historia chińskiej asasynki Shao Jun, której niemal całe bractwo zostało zamordowane przez Tygrysy – grupę eunuchów sprawujących realną władzę za panowania cesarza Zhengde. I, oczywiście, należą do zakonu templariuszy. Shao Jun postanawia szukać rady odnośnie odrodzenia bractwa u legendy – włoskiego mistrza asasynów Ezio Auditore z Florencji. Tutaj wchodzi krótkometrażowa animacja Assassinc Creed: Embers, gdzie protagonistka Chronicles zaliczyła swój debiut. W grze poznajemy jej poczynania po powrocie do kraju, ale nie liczcie na nic specjalnego – ot, plan zemsty polegający na zabijaniu ważnych członków zakonu templariuszy.

W kwestii samej rozgrywki zdecydowano się na side-scrollera 2,5D z planszami oferującymi głębie – w wyznaczonych miejscach Shao pójdzie w stronę kamery albo odejdzie od niej dalej, przechodząc na bliższy lub dalszy plan. Daje to większe pole do manewru, a kilka różnych ścieżek do celu wzięło się z racji udostępnienia graczom trzech stylów gry – Cienia, Asasyna i Zabijaki.

Każdy poziom podzielony jest na mniejsze sekcje i po dojściu do kolejnego punktu kontrolnego, gra wrzuca informację o uzyskanej randze, liczbie wykryć/zabójstw itp. Najwięcej punktów uzyskamy poprzez omijanie zagrożenia i pozostawienia strażników przy życiu, zaś nieduży wynik wykręcą zwolennicy otwartej walki. Punktacja jest o tyle ważna, że każdy poziom ma swoje kamienie milowe, po przekroczeniu których rozwijamy postać – więcej życia, szybsze podciąganie się na linie, obszerniejsza sakwa na petardy itp. Nic specjalnie zmieniającego rozgrywkę, ale w jakiś sposób twórcy starali się zmotywować gracza do zachowywania się jak na skrytobójcę przystało – zabijać powinniśmy wyłącznie swój cel, nie jego straż.

Czy olano z tego powodu walkę? Nie, ale jest ona „tylko” poprawna. Dwa rodzaje ataków, szybki i mocny, oraz blok, pełniący też funkcję uniku w obliczu nadlatującego pocisku z kuszy. Przycisków jest niewiele toteż otwarta walka nie byłaby zbyt trudna, lecz nasz pasek życia składa się tylko kilku segmentów i właśnie tyle możemy przyjąć na siebie ciosów. Starcia przebiegają też dość sztywno, ale zakładam, że twórcy chcieli w ten sposób popchnąć gracza ku skradaniu się. A tu jest już bardzo dobrze.

Strażnicy patrolują swoje obszary i nieustannie widzimy pole ich widzenia. Jak że gramy w dwóch wymiarach, zwykle musimy gdzieś się ukryć i poczekać aż przejdą dalej. Są też stacjonarni wrogowie i ci po prostu co jakiś czas odwracają się do tyłu, dając nam chwilę na przejście dalej. W razie czego, Shao dysponuje gadżetami odwracającymi uwagę i potrafi przenosić ciała zabitych przeciwników, by usunąć je z pola widzenia. Czasem też mamy do czynienia ze skrzypiącą podłogą lub zwierzętami, które zwrócą na nas uwagę, jeśli nie będziemy stąpać ostrożnie. Razić mogą jedynie uproszczenia, np. rozmawiający ze sobą strażnicy zupełnie nas ignorują, a bohaterka porusza się bezgłośnie, nawet gdy biegnie. Szybko też wraże jednostki zapominają, że przed chwilą nas widziały i jakby nigdy nic wracają do tego, co robiły.

ACC: China mogłoby uchodzić za zwykłą dwuwymiarową skradankę na handhelda, ale korzysta z elementów rozpoznawczych asasyńskiej serii. Mamy więc skoki wiary, zabójstwa z ukrycia, ukryte ostrze (tym razem w bucie) oraz całkiem zbędny wzrok orła. Do tego synchronizacje mapy, fragmenty animusa jako znajdźki i oparcie na faktach historycznych – w tym wypadku przewija się najazd Mongołów na Wielki Mur w XVI wieku. Wykorzystano też parkour, czyli wolny bieg, z którego skorzystamy w kilku misjach polegających na znajdowaniu optymalnych ścieżek i jak najszybszej ucieczce. Prosta, przyjemna odskocznia od ciągłego krycia się w cieniach.

Mimo że tytuł nie poraża oprawą, nie ma się wrażenia gry w smartfonową produkcję podciągniętą do rozdzielczości PS4. Jest całkiem ładnie, a szczególne wrażenie robi krew przedstawiana jako plamy farby rozlewające się po ekranie. Również scenki przerywnikowe składają się z pięknych, statycznych grafik, zaś muzyka to przeważnie spokojne, ambientowe utwory. Tylko pojawiający się w kilku momentach Ezio zupełnie nie brzmi, jak powinien!

Całość ukończyć można w 5-6 godzin, co na grę za 42 zł jest przyzwoitym wynikiem. Dla chętnych pozostaje New Game + z dodatkowymi ulepszeniami do odblokowania i opcjonalnym wyższym poziomem trudności, ale nic z tego nie jest wykonane w sposób, który zachęciłby do rozpoczęcia zabawy od nowa. Irytują też ciągłe podpowiedzi, nawet w późniejszych etapach gry. Wciąż jednak ACC: China ma na siebie jakiś pomysł, chociaż do gatunku nic nie wnosi. Porządna, rzemieślnicza robota, której brakuje czegoś wyjątkowego, czym serca podbiło takie Mark of the Ninja. Pozostaje teraz czekać na kolejną cześć w Indiach, a później finał w Rosji. Tylko żeby to nie było kopiuj-wklej z inną postacią!

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Assassin's Creed Chronicles: China

Atuty

  • 2,5D z głębią plansz
  • Kilka ścieżek do celu
  • Pozwala na różne style gry
  • Sensowne skradanie, choć z licznymi uproszczeniami
  • Animacje zabójstw nieświadomych przeciwników
  • Misje uciekane

Wady

  • Ubogi New Game +
  • Nijaka fabuła
  • Brakuje czegoś wyjątkowego
  • Średnia mechanika walki, chociaż nie jest ona daniem głównym

Skradanka 2,5D, której niewiele można zarzucić, ale brak jej duszy. ACC: China to po prostu poprawnie wykonany spin-off serii Assassin’s Creed.

Jaszczomb Strona autora
cropper