Recenzja: The Deadly Tower of Monsters (PS4)

Recenzja: The Deadly Tower of Monsters (PS4)

Jaszczomb | 25.01.2016, 12:30

Przełamanie czwartej ściany? robi znacznie więcej! Gra, która jest kiczowatym filmem sci-fi poddawanym reedycji, a której bohaterowie na końcu nagle… co ja Wam będę mieszał w głowach. To po prostu jeden z najoryginalniejszych tworów i grzechem byłoby w to cudo nie zagrać.

Wyobraźcie sobie taką sytuację – lata temu został wydany kiepski film klasy B w klimatach kosmicznego sci-fi. Teraz, gdy jego kiczowatość osiągnęła wystarczającą popularność do ponownego wydania produkcji na rynek, wytwórnia zaprosiła emerytowanego reżysera filmu, by nagrał komentarz do reedycji na DVD. Komentarz, który wynosi (jako grę wideo) na wyżyny elektronicznej rozrywki.

Dalsza część tekstu pod wideo

Wyobraźcie sobie plan filmowy, gdzie nagrywa się drugorzędne horrory, filmy o atakach kosmitów czy obrzydliwe monster movies z przerośniętymi robalami. Zanim grafika komputerowa stała się powszechnie używana, wszystkie te okropieństwa, jakie napotykał bohater, odgrywane były przez ludzi w kostiumach lub przedstawiane za pomocą animowanych poklatkowo modeli. Makiety wysp, scenografia z plastiku, statki kosmiczne i pterodaktyle wiszące na przezroczystych sznurkach – oto realia, w jakie wrzuca nas .

Brak płynności w ruchach gumowych dinozaurów, tragicznie patetyczne dialogi i narzucony na ekran filtr starej kasety VHS to oczywiście świadome zabiegi i nie można zarzucać deweloperowi bezczelnego wykorzystania wygodnej sytuacji, w której oprawa graficzna zeszła na drugi plan. Natłok smaczków w grze rozkocha w sobie każdego, kto kiedykolwiek oglądał niskobudżetową klasykę kiczu jak Robot Monster, Dinosaur Island czy Plan 9 from Outer Space. Nawet pomijanie cutscenek zrobiono w formie przewijania kasety wideo. Rewelacja.

Gracz wciela się w jednego z trojga bohaterów: podróżującego po galaktyce Dicka Starspeeda, jego zaufanego robota albo córkę złego cesarza planety Gravoira – Scarlet Novę. Ci różnią się jedynie umiejętnościami specjalnymi, ale walka z potworami (z tytułu wiemy, że jest ich cała wieża!) przebiega z grubsza tak samo – atak bronią białą lub dystansową i unik. Wszystko niby łatwe, proste i bez głębi, ale to tylko pozory. Odmiennych rodzajów potworów jest całe zatrzęsienie, a bronie (aż osiemnaście różnych, każda z modyfikacjami) to arsenał, którym nie powstydziłby się sam Ratchet – w końcu miotacz czarnych dziur to nie byle pukawka, a ulepszony miecz świetlny zyskuje rękojeść, jaką może się pochwalić Kylo Ren (tyle że tutaj w gustownym macewindu’owym fiolecie).

Naszym zadaniem jest dostać się na szczyt wieży. Nieustannie pniemy się do góry, chociaż warto wracać na dół w poszukiwaniu znajdziek, nowych przejść itp. Fakt pionowej budowy ogromnej planszy świetnie zresztą wykorzystano. Często wrogowie nadchodzą z dołu i musimy podejść do krawędzi, wychylić się i rozpocząć ostrzał. Łatwo też spaść, biegnąc przy krawędzi, ale wystarczy jeden przycisk i pojawiamy się z powrotem na górze, chociaż kontrolując upadek da się dostać w niedostępne inaczej miejsca. Jest nawet odległa ukryta wysepka, w kierunku której spadamy dobrą minutę z samego szczytu, strzelając po drodze w latające stworki. A powrotem nie należy się martwić – opcja szybkiej podróży natychmiast przenosi nas w dowolne odkryte miejsce.

Wszystkiemu, co robimy, towarzyszy komentarz reżysera filmu The Deadly Tower of Monsters. Wspominanie dawnych czasów, anegdotki z planu, kłótnie z pracownikiem wytwórni, który właśnie go nagrywa – przezabawna sprawa, ale nie jest to tylko taki zwykły dodatek humorystyczny. W późniejszych etapach gry pojawia się twist, który potrafi poważnie zamieszać w głowie. Cała produkcja jest zresztą serią miłych zaskoczeń, chociaż na pierwszy rzut oka może wydać się niskobudżetowym gniotem.

Miks platformówki, beat’em upa i eksploracji wciągnął mnie bez reszty, chociaż nie jestem pewien, czy nie znudziłbym się powtarzalnością kilku etapów, gdyby zabrakło znakomitego komentarza w tle. Całość zamyka się w pięciu godzinach i wydaje się to wynikiem idealnym dla tego typu rozgrywki. Grywalne, zabawne i, przede wszystkim, oryginalne. Za 63 zł (cztery dyszki w Plusie, jest demo) nie mogę prosić o nic więcej.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry The Deadly Tower of Monsters

Atuty

  • Klimat filmów klasy B
  • Komentarz reżysera
  • Bogactwo broni
  • Tony smaczków

Wady

  • Problemy z detekcją kolizji

Solida rozgrywka ubrana w oryginalny pomysł, która rozkocha fanów kiczu filmów sci-fi sprzed kilku dekad. A że zostawi Was z zupełnym mętlikiem w głowie – to tylko jej zaleta. Może nie ma to sensu, ale ta gra przełamuje piątą ścianę.

Jaszczomb Strona autora
cropper