Recenzja: This War of Mine: The Little Ones (PS4)

Recenzja: This War of Mine: The Little Ones (PS4)

Andrzej Ostrowski | 30.01.2016, 12:40

Jedna z tych gier, które na konsolach oddane zostały w najlepszej możliwej wersji. Czy produkcja polskiego studia jest aż tak dobra, jak wszyscy mówią? Przekonajmy się.

przynajmniej na chwilę obecną jest tytułem na wyłączność konsol, różniąc się kilkoma szczegółami od pecetowego oryginału. Gra polskiego studia odniosła ogromny sukces za sprawą poruszenia ciężkiego tematu i niesamowitej grywalności. Mianowicie produkcja opowiada historię cywilów, którzy zostali uwięzieni w oblężonym fikcyjnym mieście Pogoren. Gracz nie będzie w trakcie gry kierował oddziałem świetnie uzbrojonych żołnierzy, a grupą starających się przeżyć cywili. Nasz cel jest bardzo prosty – musimy przetrwać, przetrząsając ruiny miasta i pozyskując pożywienie, medykamenty, opał, a także broń. Tytuł jest w całości oparty o survival, ale żeby nie było nudno, twórcy zaserwowali nam także dziesiątki malutkich i przerażających historii, dość skutecznie nadających całej produkcji posępnego klimatu. Aby przetrwać, będziemy kraść, czasami zabijać i podejmować inne niezwykle trudne decyzje. Jak się zachowamy, widząc, że pijany żołnierz chce zgwałcić Bogu ducha winną dziewczynę? A może w imię przetrwania sprzedamy żołnierzom za dwie konserwy naszych pomocnych sąsiadów? Śmierć jest permanentna, więc każdy błąd może kosztować życie podległych nam postaci. w założeniu chce przedstawić wojnę taką, jaka jest naprawdę. Cyniczną i raczej pozbawioną bohaterstwa. Ciężko się zresztą dziwić, skoro gra jest oparta na prawdziwej historii.

Dalsza część tekstu pod wideo

Od strony rozgrywki, być może na wyrost, ale mam wrażenie, że This War of Mine zostało zainspirowane niezwykle popularną flashówką The Last Stand. U podstaw, produkcja 11bit to gra 2,5D, w której zajmujemy się rozbudową naszej siedziby. Musimy tworzyć warsztaty, pułapki na szczury i ogródki warzywne, chcąc produkować jedzenie. W zimę zaś bez piecyka nasi podopieczni po prostu zamarzną. Zbudowanie tego wszystkiego wymaga zasobów, po które udajemy się nocą, zostawiając którąś z postaci na straży. No co? Nie tylko my plądrujemy miasto. Gra jednak nie ogranicza się do wyznaczenia punktu na mapie. Po wybraniu miejsca docelowego, produkcja przenosi nas na planszę w skórze pojedynczego bohatera. Czasami lokacje będą opuszczone, co pozwoli w miarę beztrosko zabrać wszystkie przydatne rzeczy. Innym razem – jeśli będziemy mieli szczęście – napotkamy niegroźnych cywili. Częściej jednak możemy spodziewać się uzbrojonych po zęby band, rebeliantów lub w pełni wyposażonych żołnierzy, którzy jak tylko nas dostrzegą, zrobią z nas sito swoją bronią automatyczną. W takich sytuacjach pozostaje nam ucieczka lub, jeśli jesteśmy odważni, skradanie się. Macie broń? Posiadanie jej co najwyżej zwiększy nasze szanse w i tak nierównych pojedynkach. Nikt nie powiedział, że wojna jest uczciwa, prawda? This War of Mine nie wybacza błędów.

Napisałem wcześniej, że gra jest diabelnie grywalna. Dzieje się to za sprawą ogromnej losowości. Z kilkunastu postaci dostajemy wybraną przez grę trzy-czteroosobową grupę o różnych umiejętnościach. Sama mapa miasta także jest generowana losowo, oferując różne warianty tych samych lokacji. Podczas jednego przejścia główny plac miasta będzie targowiskiem, a grając ponownie – aleją snajperów, w której będziemy walczyli o życie. Celem gry jest przetrwanie 40 dni… a czasami 30 lub nawet 50. Nigdy nie wiemy, kiedy zakończy się wojna. Dodatkowo tytuł posiada możliwość wygenerowania własnego scenariusz, w ramach którego możemy określić wszelkie interesujące nas parametry. Dość powiedzieć, że produkcja gwarantuje, iż żadne przejście nie będzie takie samo jak inne.

I tutaj pojawia się podtytuł „The Little Ones”. Twórcy, chcąc jakoś wyróżnić konsolową wersję, dodali do drużyny gracza dziecięce postacie. Ich celem jest przede wszystkim bycie balastem. Z punktu widzenia rozgrywki dzieci są przez dłuższy czas bezużyteczne, biegając w kółko, bawiąc się i zjadając zasoby. Rety! Wybaczcie mi ton, za dużo spędzonych z grą godzin. To, co w rzeczywistości chcę napisać, to to, że dzieci w tej produkcji są… dziećmi. Naprawdę dobrze odwzorowanymi dziećmi. Komentują rzeczywistość nie do końca ją rozumiejąc, potrzebują atencji, ale też zabawek. Jeśli któryś z dorosłych się z nimi zaprzyjaźni, to zapewniają premię do nastroju, który jest niezwykle istotny ze względu na fakt, że bohaterowie mogą się załamać i popełnić samobójstwo. Utrzymanie dziecka przy życiu nie jest łatwe i wymaga trochę samozaparcia od grającego, oferując w zamian satysfakcję i drobne bonusy.

Od strony audiowizualnej tytułowi niczego nie brakuje. Klimat budowany jest przez dość unikalny styl graficzny, który jest mieszaniną posępnych barw i stylu naśladującego szkice. Całość wspiera świetna ścieżka dźwiękowa, przeplatająca mroczny ambient z utworami gitarowymi, przypominającymi nam takie produkcje jak Stalker czy Metro 2033. Oprawa audiowizualna jest naprawdę mocnym punktem produkcji, gdyż wydaje się idealnie portretować towarzyszący wojnie klimat.

Wszystkie wspomniane wyżej elementy zostały zrobione praktycznie bezbłędnie. Ani przez chwilę nie czułem, że czegokolwiek tej produkcji brakuje. Gra świetnie radzi sobie z wciągnięciem grającego w swój przygnębiający klimat, starając się jednocześnie przedstawić jak najbardziej rzeczywisty obraz wojny. Utrzymanie przy życiu postaci jest trudne, a przeżycie każdego dnia to małe i dające ogromną satysfakcję zwycięstwo. Wszelkie elementy rozgrywki pokroju walki czy survivalu zostały zrobione tak dobrze, że zapewniają mnóstwo zabawy, której starczy na dziesiątki godzin ze względu na to, że generowana losowo zawartość da nam za każdym zupełnie inne przejście wypełnione innymi historiami. Oczywiście ich liczba jest ograniczona, ale przechodząc produkcję już dziewiąty raz, ciągle odkrywam nowe rzeczy. Dycha? Miałem momenty, że rozważałem taką ocenę, lecz jest niestety kilka „ale”.

Po pierwsze produkcja ma rodowód ściśle pecetowy i czuć, że deweloperzy raczej nie myśleli od razu o konsolach. Starano się stworzyć jak najbardziej intuicyjne sterowanie padem, ale – co tu dużo mówić – jest upośledzone w stosunku do zestawu myszka plus klawiatura. Doświadczyć tego można w szczególności kontrolując cztery postacie. Mając myszkę, mogliśmy wydać podopiecznemu rozkaz, a następnie na chwilę o nim zapomnieć, przeskakując do kolejnego. Na padzie jednak nie jesteśmy w stanie tego zrobić, co oznacza, że sterując każdym bohaterem po kolei, musimy dobiec do danego punktu, wykonać akcję i ewentualnie dopiero potem przełączyć się na drugiego bohatera za pośrednictwem przycisków L1 i R1. Przy nieustannie bijącym zegarze wyznaczającym początek i koniec dnia, gracz traci masę czasu na prowadzenie za rączkę każdego z bohaterów, kiedy inni w tym czasie stoją i nic nie robią. Drugą sprawą jest to, że kilka akcji jest nieintuicyjnych. Nie raz łapałem się, że chcąc wejść po schodach znajdujących się na drugim planie, wykręcałem gałkę najpierw do przodu, a potem półkolem próbowałem wejść na schody. Coś takiego spowoduje, że ugrzęźniemy na schodach w niekończącej się pętli wchodzenia i schodzenia, póki nie wybierzemy kierunku w ramach osi X i Y.

Prawdopodobnie jeszcze byłbym w stanie to przeboleć - da się przyzwyczaić i spokojnie grać bez większych problemów. Nie mogę zaś wybaczyć błędów w odświeżonym wydaniu. Po pierwsze dzieci są mocno „bugogenne”, zawieszając praktycznie za każdym razem drugiego bohatera, jeśli ten jest z nimi w jakiś sposób związany emocjonalnie. Po drugie nie usunięto dość irytujących błędów wersji pecetowej. Powiedzmy, że standardem jest zamartwienie się bohaterów tym, że okradliśmy… zamordowanych przez nas bandytów. Oczywiście z samej śmierci bandziorów grupa się cieszy, ale martwiąc się jednocześnie o to, jak przetrwają zimę…

To nie są na szczęście duże błędy, chociaż pozbawiają dychy. Ostatecznie gra zgarnia solidną dziewiątkę, w szczególności z tego powodu, że jest spokojnie jedną z najlepszych produkcji niezależnych, jakie znajdziecie na rynku. Tytuł kosztuje obecnie 124 złote, ale jest zdecydowania warty każdej wydanej złotówki. Jeśli lubicie gry opierające się przetrwanie i myślenie, a zarazem nie przeszkadza Wam naprawdę mroczny klimat produkcji, jest to gra dla Was. To nie malutka produkcja indie, a niezwykle solidna gra niezależna, która potrafi wciągnąć na dziesiątki godzin, uzależniając gracza syndromem „jeszcze jednej tury”.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry This War of Mine

Atuty

  • Silny syndrom jeszcze jednej tury
  • Olbrzymia grywalność
  • Duża losowość
  • Wystawia moralność na próbę
  • Wysoki poziom trudności
  • Ponury obraz wojny
  • Muzyka i grafika

Wady

  • Sterowanie na padzie jest czasami kłopotliwe
  • Błędy oryginału są wciąż obecne
  • Dzieci są trochę zabugowane

Nie skłamię, jeśli napiszę, że This War of Mine: The Littles One to jedna z najlepszych gier niezależnych na rynku. Uzależnia, oferuje ciężki klimat i posiada niesamowitą grywalność.

Andrzej Ostrowski Strona autora
cropper