Recenzja: Broforce (PS4)

Recenzja: Broforce (PS4)

Paweł Musiolik | 06.03.2016, 14:05

Moje (jak i wielu czytelników PS Site) dzieciństwo przypadło na całe lata 90., co ma przełożenie na oglądane przeze mnie filmy. Kino akcji późnych lat 80. i początku 90. odcisnęło na mnie niemały wpływ. Fascynacja Rambo, Terminatorem, Predatorem, Conanem czy chociażby uwielbianą przeze mnie Ucieczką z Nowego Jorku do tej pory było niezagospodarowanym przez gry tematem. Do czasu wydania .

Gdy zapowiadano na PC-ty, moje wewnętrzne dziecko się ucieszyło. Stylistycznie nawiązująca do gier z lat 90., czerpiąca garściami z rozgrywki znanej z serii Metal Slug, a do tego oni – bohaterowie dzieciństwa. Bohaterowie kina akcji, które z perspektywy czasu wydaje się dla niektórych kiczowate, ale w tym leży jego urok. Mniej lub bardziej umięśniony facet walczący o wolność i sprawiedliwość z terrorystami, dyktatorami, kosmitami czy czymkolwiek, co zagraża ludzkości. Wyczekiwałem premiery na konsolach z wypiekami na twarzy i nawet skasowanie wersji na PS Vita mnie nie ruszyło. Będę mógł przecież pograć w Broforce, co nie? No i zagrałem. Niestety, mam mieszane odczucia.

Dalsza część tekstu pod wideo

Rozgrywka jest z pozoru prosta. Lądujemy w lokacji i musimy dojść do jej końca, rozwalając po drodze przeciwników. Ekipa Free Lives postanowiła jednak całą grę urozmaicić, pozwalając na rozwalanie planszy, dostajemy więc możliwość tworzenia sobie własnych ścieżek, omijając przeciwników lub tworząc akcje dywersyjne. Jesteśmy ograniczeni praktycznie tylko naszymi pomysłami i rozmiarami danej lokacji. Kto grał w , wie, ile frajdy może sprawić wywalenie dziury w ścianie i zaskoczenie wrogów z drugiej strony. Oczywiście tutaj wszystko uproszczono z racji faktu, że gra jest przedstawiona w widoku 2D, ale to absolutnie niczego nie zmienia.

By podkreślić, że mamy do czynienia z bohaterami, których ksywka każdorazowo powinna zawierać słowo „demolka”, dostaliśmy mnóstwo wybuchowych elementów otoczenia, granaty, rakiety, pojazdy, które wysadzamy, czy pojemniki z gazem, z których zrobimy rakiety (tak, możemy je ujeżdżać). Stojący naprzeciwko nas przeciwnicy nie grzeszą bystrości, a różnią się uzbrojeniem i wytrzymałością (im dalej w las, tym trudniej), ale to wszystko wpisuje się w konwencję kina tamtego okresu – przeciwnicy byli tam niczym innym jak gąbką na pociski.

Ale skupmy się na głównej osi gry, tytułowych "Brosach", czyli przekładając to na nasze - "Braciach". W sprytny sposób pozbyto się problemów licencyjnych, zastępując w nazwiskach lub imionach postaci pewne segmenty słowem Bro, przez co mamy Rambro, Bronana, Brominatora czy Brodatora. Każdy z nich, poza charakterystycznym (ale umownym, bo 8-bitowym) wyglądem, ma swój repertuar ruchów i ataków żywcem wyjęty z odpowiednich filmów. Bronan biega z wielkim mieczem, oferując atak specjalny z wyskoku, po którym fala uderzeniowa z oręża rozwala rzeczy przed sobą. Brochete biega z dwoma maczetami, growy odpowiednik Ellen Ripley korzysta z miotacza ognia i Pulse Rifle'a, jest też Neo z Matriksa, który, jak na Wybrańca przystało, jest w stanie sklepać każdego gołymi piąchami.

By odblokować kolejne postacie, musimy wyswabadzać jeńców. Czynność ta doda nam jedno życie i zmieni naszego Bro, więc mamy tutaj element losowości, który w dobry sposób manipuluje poziomem trudności, bo to od nas zależy, czy chcemy więcej żyć (spadamy po jednym ciosie) i losowego bohatera czy gramy tym, który nam odpowiada. A wierzcie – w większości plansz część bohaterów jest niesamowicie trudna w obsłudze. Zwłaszcza gdy docieramy do bossa lokacji, którego ataki często przypominają ciut spokojniejsze gry bullet hell.

Fabuła? No jest. Taka, jak być powinna w filmie zbierającym gwiazdy (ekhm, Niezniszczalni). Lądujemy w kolejnych krajach i zaprowadzamy porządek. Możemy też zignorować historię i zagrać w trybie arcade, przechodząc plansze jedna za drugą. Łącznie lokacji jest piętnaście, a gry wystarczy nam na około cztery godziny. Do tego są dwa kolejne poziomy trudności oraz opcja gry w kooperacji. Ale niestety, z uwagi kompletnie zepsutego portu, na razie nie ma to sensu.

Ekipa odpowiedzialna za przenoszenie gry na PS4 wpadła w pułapkę standardową dla gier na silniku Unity – mamy do czynienia z fatalną wydajnością i błędami. Tutaj na szczęście gra się nie wiesza, ale im dłużej gramy, tym częściej przy większych i łańcuchowych eksplozjach (nawet poza ekranem!) zaczyna gubić klatki, spadając do poziomu kilkunastu. Gdy gramy w dwie lub maksymalnie cztery osoby, spadki są tak duże, że oglądamy pokaz slajdów i gra staje się po prostu niegrywalna. Całość spinana jest klamrą fatalnego problemu - za każdym razem, gdy zaczynamy misję, mamy pewność, że w ciągu pierwszych sekund gry nasza postać przestanie reagować na polecenia wydawane padem. W grze w której liczy się czas reakcji, a część lokacji polega na ucieczce przed nalotem, to gigantyczne wręcz niedopatrzenie. Deweloper niby o sprawie wie, więc jakiejś aktualizacji możemy się spodziewać, ale niestety – na ten moment, rozgrywka przypomina świadome tortury.

I to jest właśnie problemem . Gry świetnej w każdym calu, jeśli chodzi o rozgrywkę. To, co ma robić – przede wszystkim bawić – wychodzi grze idealnie. Ale port jest tak skopany, że nie mogę niestety całości ocenić wyżej. Tak, problemy techniczne to aż cztery punkty mniej z oceny końcowej, bo bez tego - to gra zasługująca na 10.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Broforce

Atuty

  • Rozgrywka
  • Humor
  • Warstwa audio
  • Poziom trudności

Wady

  • Lagi w sterowaniu
  • Losowy brak reakcji na nasze ruchy
  • Spadki animacji (więcej graczy=większe spadki)

Świetna rozgrywka, niestety zabita przez bardzo słaby port.

Paweł Musiolik Strona autora
cropper