Recenzja: Destiny (PS4) - Rise of Iron DLC

Recenzja: Destiny (PS4) - Rise of Iron DLC

Paweł Musiolik | 25.09.2016, 12:31

O słabym starcie ludzie zapomnieli w momencie wydania ogromnego dodatku , który zmienił oblicze gry. Gdy na początku tego roku wreszcie zabrałem się za pozycję Bungie, nie ukrywam - wciągnąłem się w nią. Dlatego czekałem na "Rise of Iron", które niestety trochę mnie zawiodło.

Wobec dodatku nie miałem nie wiadomo jakich oczekiwań. Skoro kosztuje 125 złotych, liczyłem na coś, z czym spędzę z trzy, może cztery godziny, robiąc zadania związane z fabuła gry, a potem drugie tyle poświęcę na Crucible i Strike’i w oczekiwaniu na dalszy rozwój gry, czyli dodanie Raidu. Gdy ostatnie zadanie fabularne skończyłem po niecałych dwóch godzinach, do czego dołożyłem czas zabawy z dwoma Strike’ami (z czego jeden jest trudniejszą wersją obecnego w grze, chociaż muzyka podczas walki z Sepiksem jest niesamowita) rozłożyłem tylko ręce. Serio, Activision, 125 złotych?

Dalsza część tekstu pod wideo

Nie chcę roztrząsać teraz tematu stosunku ceny do zawartości, bo to sprawa subiektywna. Tym bardziej że jakościowo "Rise of Iron" się broni. Ale pozostawia po prostu gigantyczny niedosyt i nawet wydany w piątek Raid nie jest w stanie tego zaspokoić. Fabularnie gra zabiera się za Lorda Saladina, ostatniego z Iron Lordów. Dowiadując się, że Falleni dokopali się do tajemniczej substancji (rzeczy? formy życia?) SIVA, postanawia przydzielić naszego bohatera do dokończenia tej sprawy. Historia jest dość tragiczna, a przynajmniej to, czego dowiadujemy się z retrospekcji. Wątek rozwija się bardzo ciekawie i w dobrym tempie… a gdy zacząłem się wkręcać, wszystko urwało się po ostatniej misji. Ot, zrobiliśmy, co nam kazano, w półtorej godziny. Dziękuję, do widzenia. Wiem, że fabuła, którą przedstawiano w Destiny, nigdy nie była dobrze wyeksponowana w samej grze, ale "The Taken King" pokazało, że można to naprawić. "Rise of Iron" pokazuje, że można to zrobić ze scenkami przed misjami. Pokazuje też, że chyba komuś musiało się nieźle spieszyć i po przesunięciu premiery na przyszły rok, postanowiono nam wrzucić cokolwiek, co leżało niewykorzystane, szlifując na tyle, na ile zespół jest w stanie to zrobić przez dziewięć miesięcy produkcji.

Tak, ja akurat gram w też z powodów fabularnych, bo wykreowany świat jest bardzo ciekawy. Dlatego boli mnie, że nawet zadania poboczne, których mamy niewiele, nie są w stanie zająć nam więcej czasu. Gdyby dodatek wyceniono, nie wiem, na 79 złotych, to odbierałbym całość znacznie lepiej. Przecież aktualnie płacimy połowę ceny nowej gry. No, chyba że nigdy nie graliście w i planujecie sobie kupić cały zestaw.

Dobra, narzekam na to, że dobra fabula jest tutaj podana w skromny sposób. A co z zawartością? Nie jest źle. Widać, że Bungie podeszło do niej bardziej jak do nowości w typowej grze MMO. Z jednej strony ma to swoje plusy i na papierze jest dużo do roboty. W praktyce – grindujemy. A odporność na grind ma swoje granice, u mnie na szczęście spore, więc nie miałem problemu, by w trakcie tego tygodnia latać po patrolach i wykonywać kolejne zadania do książki, z której otrzymujemy dodatkowe przedmioty po osiągnięciu odpowiedniego poziomu. Ale to i tak męczy, a różnorodność aktywności nie jest mocną stroną tego dodatku.

Tak jak w "The Taken King" mieliśmy ciekawy Court of Oryx, tak tutaj mamy publiczny event w The Archeon’s Keep. Tylko mam wrażenie, że nie do końca w Bungie nad nim pomyśleli. By go aktywować, musimy mieć odpowiedni przedmiot. Okej. Problem w tym, że tenże przedmiot rzadko kiedy wypada i możemy nosić w danym momencie tylko jedną sztukę. Jeśli wykorzystamy go i w trakcie eventu nie wypadnie, a nikt z zebranych go nie ma – po evencie, ludzie się rozchodzą. Dodatkowo gdy ktoś się spóźni na wejściu (kilkusekundowe okienko od startu), musi wykorzystać kolejny przedmiot, by wejść do lokacji z wydarzeniem, co sprawia, że na dłuższą metę jest to pozbawione sensu. W Court of Oryx każdy mógł dojść i wziąć udział w akcji kiedy chciał, jeśli ktoś inny już ją aktywował. Tutaj normą są przestoje. Problemów na polu typowo designerskim jest więcej. Po Strike’ach pojawiają się skrzynie, które otwieramy specjalnym kluczem. Dostajemy jeden za wykonanie misji, a potem to totalnie losowe. Zaliczając więc kilkanaście Strike’ów z rzędu, dostałem jeden klucz, otworzyłem skrzynię i tyle z nowych rzeczy. Chociaż o tyle dobrze, że przed premierą dodatku studio dobrze ustawiło punkt wyjściowy, by powracający szybko nadrobili brakujący Light.

Poza nowym hubem – Iron Temple – i pierwszą misją gry, karmieni jesteśmy recyklingiem, jakiego nie powstydziliby się najlepsi w tej dziedzinie. Plaguelands to lekko zmodyfikowany Cosmodrome, „nowi” przeciwnicy to zmienieni Sivą przedstawiciele rasy Fallen, Sepiks Perfected to ten sam Sepiks ze zmienioną mechaniką (w mikrym stopniu, ot, jest trudniej). Okej, ma to uzasadnienie fabularne, ale pokazuje to, o czym już mówiłem – dodatek był robiony na szybko, byleby zapełnić lukę w planie wydawniczym i przytrzymać ludzi przy grze. Tych zakochanych w Destiny i tak mało co zniechęci, zaś osoby, które były znudzone grą, wrócą na najwyżej kilka godzin i znowu się wymeldują. Nie wiem, czy i jak Bungie zamierza wspierać grę jeszcze przez rok, lecz kolejne dodatki w tej cenie o tak lichej zawartości będą odbierane coraz gorzej. Oczywiście dodano w formie aktualizacji opcję prywatnych meczy sieciowych w Crucible, w samym dodatku dołożono też tryb gry, ale.. to serio jest za mało w takiej cenie.

Tyle dobrze, że ścieżka dźwiękowa trzyma bardzo wysoki poziom. W moim odczuciu jest nawet lepiej niż w podstawce i "The Taken King". Jest tutaj mnóstwo klimatycznych utworów, skomponowanych tak, by budować napięcie. Ale motyw który pojawia się podczas Strike’u w którym walczymy z Sepiksem jest wyśmienity. Zalatuje trochę takim typowym my first metal band, lecz dzieje się w trakcie walki tyle, że mózg wyłączamy i skupiamy się na rozwałce, co potęguje ten motyw. W grach Bungie to norma – muzyka zawsze stoi na bardzo wysokim poziomie, nawet jeśli jakiś inny element nie do końca gra.

Czy "Rise of Iron" jest więc dobrym dodatkiem? Jest. Ale tylko dobrym, z niewykorzystanym potencjałem fabularnym i zdecydowanie wysoką ceną. Są gry, które taką zawartość dostają za darmo. Nie mam problemu z płaceniem za rzeczy dobre, ale...nie dałbym 125 złotych jako osoba, która kilkadziesiąt godzin z ma za sobą. Gdybym miał jednak zaczynać przygodę od nowa, to dostępny w sprzedaży kompletny zestaw jest już sensowniejszą opcją. Tylko gdyby nie to, że DLC są w formie kodów...

Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Destiny.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Destiny

Atuty

  • Ciekawa historia
  • Ścieżka dźwiękowa
  • Trochę tej nowej zawartości jest

Wady

  • Dziwne rozwiązania w publicznych eventach
  • Zawartość nieadekwatna do ceny

Dobry dodatek, ale ktoś przesadził z jego wyceną. Gdyby Rise of Iron było tańsze, albo bogatsze o przynajmniej godzinę lub dwie nowej zawartości - byłoby wyśmienicie. A nie jest.

Paweł Musiolik Strona autora
cropper