Recenzja: Mount & Blade: Warband (PS4)

Recenzja: Mount & Blade: Warband (PS4)

Andrzej Ostrowski | 26.09.2016, 17:05

„Guilty pleasure” to termin sugerujący, że coś obiektywnie jest nie najlepsze, może w jakiś sposób niedorobione, a mimo to upodobaliśmy sobie taką rzecz. W moim przypadku jest to gra , które znam jeszcze z podstawki i do dziś jest jedną z moich najukochańszych gier, choć ma liczne błędy i niedoróbki.

W założeniu jest grą RPG w sandboksowym stylu, która łączy jednocześnie kilka gatunków. Robi to zresztą naprawdę dobrze, co jest rzadkością w elektronicznej rozrywce. W trakcie gry przyjdzie nam wcielić się w postać awanturnika, wybierając w kreatorze postaci nasze cele, motywacje oraz rys historyczny. Wszystko to wpływa na statystyki, których choć samych w sobie nie ma wielu (podstawy pokroju siła, inteligencja i charyzma), to przypisanych do nich umiejętności jest od groma. Oprócz zdolności bitewnych, znajdziemy takie perełki, jak chirurgia, zarządzanie więźniami, taktyka, musztra, inżynieria… no, powiedzmy sobie szczerze, to nie jest RPG-owy standard. Wiele z umiejętności jest przydatnych wyłącznie w strategicznej części gry, dość jednak powiedzieć, że zdolności są dobrze przemyślane i praktycznie wszystkie są potrzebne, co jest dużym plusem gry.

Dalsza część tekstu pod wideo

O brzydocie, jaka zaleje nasz ekran, gdy tylko naciśniemy w końcu „start”, nie da się nie wspomnieć. Grafika w jak na dzisiejsze standardy jest po prostu przestarzała, a postacie wyglądają jak odrzuty z pierwszych testów silnika Unreal w wersji 1.0, osadzając modele gdzieś w okolicach 2000 roku. Choć całość odrobinę poprawiono w stosunku do wersji pecetowej, zapewniając przynajmniej znośne, nieco bardziej nasycone barwami tła, to reszta pozostała bez zmian. Oprawy nie ratuje również muzyka, bo choć wypada poprawnie, przynosi na myśl tanie filmy fantasy z lat 90. Z drugiej strony nie razi uszu kakofonią dźwięków, więc trzeba jej oddać, że przynajmniej tyle robi dobrego.

Zanurzając się w samouczku, szybko da się zauważyć pierwszą cechę wyróżniającą Warbanda, czyli system walki. Jest dość rozbudowany i pozwala na wybranie kierunku ataku po odnalezieniu luki w obronie przeciwnika oraz dokonywanie bloków i fint w czasie rzeczywistym. Dodając do tego gigantyczną wręcz ilość uzbrojenia, m. in. różne typy maczug, mieczy, włóczni, lanc i chyba wszystkiego, co wymyślił człowiek w celu mordowania bliźniego, dostajemy naprawdę solidny arsenał. Oczywiście każda z broni ma swoje unikalne statystyki, dzięki czemu nie czujemy zbyteczności tak dużej liczby narzędzi mordu.

Sterowanie na padzie to dość śliski temat, bo o dziwo w trakcie bitwy naprawdę się sprawdza, pozwalając operować wojakiem nie mniej sprawnie niż za pomocą myszki i klawiatury. Trochę gorzej jest na mapie strategicznej (o niej za chwilę), gdyż wypływa pecetowy rodowód produkcji. O ile samo poruszanie się jest zrobione sensownie, to próba przejrzenia notatek kończy się wyświetleniem poruszanego gałką kursora. Z drugiej strony uczciwie trzeba przyznać, że twórcy przeportowali grę w dość przemyślany sposób na tyle, na ile pozwalały warunki. Konsolowe sterowanie szybko przestało sprawiać mi trudności, stając się bardzo naturalne, więc pomimo pewnych wad, jest dość zgrabne. Jeśli się o nie martwiliście, to nie ma o co.

Po zakończeniu samouczka i opuszczeniu miasta, trafimy na mapę strategiczną, gdzie widzimy Calradię – świat gry – w całej swojej okazałości. Oprócz należących do sześciu frakcji miast, zamków i wiosek, zobaczymy też podział na różne strefy klimatyczne. To właśnie tu pojawia się pierwszy atut gry, od którego spadają kapcie z nóg. Mianowicie poruszając się po mapie świata wraz z naszą drużyną, całość akcji toczy się w czasie rzeczywistym! Co to oznacza? Gdy podróżujemy, Calradia żyje! Inni lordowie też się poruszają, toczą bitwy, zajmują zamki i walczą o wpływy. Świat gry dynamicznie się zmienia i nie jest w żadnym wypadku sztywny, naprawdę czujemy, że żyje i ewoluuje. Władcy, tocząc ze sobą wojny, zajmują lub tracą kolejne połacie terenu. Wszędzie podróżują też bandyci oraz chłopi, z czym zresztą wiążą się zaszyte w grze konkretne mechanizmy ekonomiczne. Przykładowo chłopi podróżują ze wsi do miast, aby wymieniać dobra. Jeśli napadną ich bandyci, miasto zacznie podupadać, a sakiewki kupców staną się chudsze, więc nie będą mogli kupić od nas wszystkich dóbr. Wspominałem już, że czuć, iż świat naprawdę żyje?

Wcześniej użyłem również terminu drużyna – nie mam tutaj na myśli typowej kilkuosobowej ekipy, a całą armię, którą rekrutujemy z wiosek lub z tawern w formie najemników i rozwijamy, dbając o morale, żołd, wyszkolenie i inne czynniki. Po co to wszystko? Aby brać udział w kilkusetosobowych bitwach! Jeśli marzyliście o heroicznej szarży wraz ze swoimi rycerzami lub wzięciu udziału w prawdziwym oblężeniu – Warband to wszystko zapewnia.

Na dodatek na tym etapie gry jesteśmy pozostawieni sami sobie. Gra nie ma żadnego wątku głównego, gdyż ten określamy sobie sami, mogąc zostać nawet imperatorem całej Calradii. To jednak od nas zależy, jak do tego podejdziemy, wykorzystując oddane w grze narzędzia. Z początku możemy wykonywać zadania dla sołtysów, a potem lordów i samego króla, możemy też być kupcami lub zaciągnąć się z czasem jako najemnicy, aby brać udział w wojnach i gromadzić złoto na swoje własne przedsięwzięcia. Da się także budować w miastach przemysł i z czasem zostać lordem, dostać własną wieś czy nawet zdobyć zamek, który być może nasz suweren – zależnie od reputacji – pozwoli nam zachować. Zamek możemy również odziedziczyć, jeśli jako postać żeńska wdamy się w mariaż z jakimś lordem (w grze są całe drzewa genealogiczne rodów) lub jako postać męska spróbować się wkupić do jakiejś szlacheckiej rodziny, biorąc za żonę córkę któregoś z lordów. Pod koniec gry jest też możliwość wyzwolenia się spod wpływów króla, zakładając własne królestwo, czy to poprzez wsparcie pretendenta do tronu czy też ogłoszenie nieposłuszeństwa i koronowanie się na króla/królową, aby z czasem samemu rozdzielać lenno swoim lordom. Naprawdę niewiele gier daje tyle możliwości co Warband.

Problem polega na tym, że żadna z mechanik nie jest specjalnie rozbudowana. Zaczynając od samych bitew, SI miewa problemy, a możliwości dowodzenia armiami są ograniczone. Idąc dalej – zadania to w 90% najbardziej chamskie fedeksy, jakie można sobie wyobrazić. Pozostałe 10%, jak np. mieszanie w polityce, nastawiając do siebie wrogo królestwa, pojawiają się dopiero później, a i tak specjalnie nie błyszczą. Zarządzanie lennem jest bardzo ograniczone i nie posiada wielu istotnych opcji, których byśmy oczekiwali, system automatycznego werbowania jednostek do garnizonów jest spartolony, mechanika zarządzania zbudowanym przemysłem jest jakby niedokończona, a już po ożenku/wyjściu za mąż, generalnie ilość opcji interakcji z małżonkiem/małżonką jest dość skąpa. Dodatkowo wersja konsolowa ma kilka drobnych wad w stosunku do pecetowego pierwowzoru, np. opuszczanie ekranu interakcji trwa dosyć długo, co nie miało miejsca na komputerach stacjonarnych. Innym problemem jest to, że różne elementy gry działają w osobnych rozdzielczościach, przez co na chwilkę gaśnie ekran, gdy Warband się pomiędzy nimi przełącza. Mimo wszystko nadal największym problemem są czasami nadmierne uproszczenia przy niektórych mechanikach. Choć wciąż pozwalają się dobrze bawić, to szybko westchniemy „kurcze, ale skoro to już jest, to szkoda, że nie mogę zrobić X”.

I tu pojawiają się niedostępne na konsolach modyfikacje, które naprawiają praktycznie wszystkie niedogodności, jakie posiada podstawowa wersja , rozbudowując grę do poziomu, o którym posiadacze konsolowych wersji mogą jedynie pomarzyć. Choć sama w sobie nie jest zła i dalej jest szalenie grywalna, to właśnie mody czynią Warband jedną z najbardziej grywalnych produkcji w historii gier wideo. Jeśli czytacie tę recenzję, z pewnością macie komputer zdolny udźwignąć ten tytuł. Zamiast kupować pozbawioną wsparcia moderów produkcję, zainwestujcie lepiej w wersję na PC i wraz z modami zanurzcie się w świat, jakiego po grach wideo w życiu byście się nie spodziewali. Lub – jeśli naprawdę aż tak brzydzicie się myszką i klawiaturą – poczekajcie na drugą odsłonę tytułu, która pojawi się już niedługo. Jeśli zaś zdecydowaliście się kupić Warbanda tu i teraz, nie musicie się mimo wszystko martwić, bo gra nadal jest dobra, choć żeby czerpać czystą radość, trzeba niestety tytułowi wybaczyć pewne braki. W szczególności, że cena 20 euro jest naprawdę przystępna w stosunku do oferowanej zawartości.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Mount & Blade: Warband

Atuty

  • Olbrzymia grywalność
  • Satysfakcjonująca walka
  • Zaszyte w grze mechanizmy ekonomiczne
  • Mnóstwo opcji
  • W ilu grach można zostać królem?

Wady

  • Nie poprawiono błędów oryginału
  • Modele postaci wyrwane z początku wieku
  • Liczne uproszczenia
  • Drobne błędy wersji konsolowej

Warband to jedna z tych gier, które lepiej ograć na PC za sprawą wsparcia modów. Mimo wszystko, choć gra jest brzydka jak noc, to nadal szalenie grywalna w wersji podstawowej.

Andrzej Ostrowski Strona autora
cropper