Recenzja: Dead Rising 2: Off the Record (PS4)

Recenzja: Dead Rising 2: Off the Record (PS4)

Paweł Musiolik | 28.09.2016, 16:56

Ostatnia gra z serii Dead Rising, która została zremasterowana na konsole tej generacji. powinno być traktowane jako najbardziej sensowne wydanie z prostego powodu - oferuje nieograniczony czasem tryb sandboksowy.

Właśnie ten tryb sprawił, że w moim przypadku stało się głównym wyborem. Gdy walczyłem z na PS3, po jakimś czasie odpuściłem z powodu limitu czasowego. Jestem już takim typem gracza, że uwielbiam zajmować się pobocznymi zadaniami i aktywnościami, zanim zabiorę się za pchanie fabularnego wątku. Limit czasu na każdą sprawę mocno mnie ograniczał, więc pierwsze dwie, może trzy godziny zabawy w trybie Sandbox potraktowałem jako objawienie, którego potrzebowałem w przypadku tej serii. Później niestety dotarł do mnie przykry fakt – w 2016 roku bieganie, zabijanie zombiaków czy wykonywanie wyzwań bez innych celów jest męczące i nudne. Wróciłem więc do głównego wątku, który można rozgrywać w ramach jednego zapisu niezależnie od trybu, i dzięki temu zdobyte wcześniej pieniądze oraz doświadczenie pozwoliły mi na lepszy start.

Dalsza część tekstu pod wideo

Od razu odpowiem na pytanie, czym różni się od . Zmian jest niewiele. Ale jako że każdą z gier wyceniono na 79 złotych, możecie wybrać to, co Wam lepiej leży. Ja stawiałbym na Off the Record. Poza wspomnianym trybem Sandbox, dostajemy także nowe karty kombinacji, kilka dodatkowych spraw do rozwiązania, wraca też opcja robienia zdjęć z racji obecności Franka Westa. Capcom w oryginale dołożyło także masę poprawek w mechanice gry, usprawniając ją na tyle, na ile się tylko dało. To, co wtedy było miło przyjęte, teraz większej różnicy w remasterze nie robi z prostego faktu – gry z truposzami osadzone w otwartym świecie rozrosły się tak bardzo, że czułem się trochę jak w epoce prehistorycznej.

Także i fabuła została zmieniona. Część postaci ma inne role, dołożone misje rzucają nam trochę więcej światła na wydarzenia z Fortune City, ale całość jest traktowana jako historia w alternatywnej rzeczywistości – czy może raczej opcja „co by było, gdyby...” – co sprawia, że Off the Record nie jest kanoniczne w historii tej serii. Oczywiście nie jest to absolutnie minus. Mając porównanie z dwójką, bardziej do gustu przypadła mi historia z tej produkcji. Przede wszystkim z powodu nieobecności Chucka Greene’a i jego córki, która grała mi na nerwach.

Remaster gry to tak naprawdę taki sam zakres prac, jak pozostałe odświeżenia Capcomu robione na szybko, bez zbytniego przykładania się do gry. Jest tutaj 1080p, płynność podbita do 60 klatek na sekundę i… to tyle. Dorzucono DLC ze strojami do Franka Westa, ale to bonus, na który nawet nie zwróciłem uwagi, zanim nie zacząłem się wczytywać w opis gry z materiałów prasowych. Nie ruszono ani tekstu, ani modeli postaci. Nawet nie pokuszono się o zwiększenie dystansu rysowania obiektów, co pozwoliłoby z dalszych odległości obserwować szaleńców, gdy z nimi walczymy. Tak, tu naprawdę można było zrobić sporo rzeczy lepiej. Tyle dobrze, że w sumie niczego koncertowo nie spartaczono i bez błędów można grę ukończyć.

Gdyby ktoś kazał mi wybierać między i Off the Record, zdecydowanie wziąłbym ten drugi tytuł i każdemu z Was również zaleciłbym podobnie. Jest po prostu lepszym tytułem niż dwójka. I zanim zapytacie, dlaczego w takim razie ma lepszą ocenę? Odpowiem wprost – ja akurat siódemki bym nie dał.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Dead Rising 2: Off the Record

Atuty

  • Tryb Sandbox bez ograniczeń czasowych
  • Ścieżka dźwiękowa
  • Przyjemna rozwałka z jajem

Wady

  • Mechanicznie gra się bardzo zestarzała
  • Remaster mógłby być lepszy (tekstury, modele postaci)

Poprawnie wykonany remaster lepszej wersji Dead Rising 2. Mając do wyboru "dwójkę" lub Off the Record - bierzcie ten drugi tytuł.

Paweł Musiolik Strona autora
cropper