Recenzja: Yooka-Laylee (PS4)

Recenzja: Yooka-Laylee (PS4)

kalwa | 04.04.2017, 17:00

Yooka-Laylee to platformówka, na którą czekałem od długiego czasu. Zachowanie starych zasad i umieszczenie ich w nowej oprawie zdaje się spełnieniem marzeń każdego, kto wychował się na tym gatunku. Przekonajmy się, jak jest w istocie.

Yooka-Laylee to duchowy spadkobierca Banjo-Kazooie i ogólnie powrót do lat świetności gatunku, kiedy to na rynku konkurowały pomiędzy sobą gry z Nintendo 64 i pierwszego PlayStation. W tworze Playtonic Games znajdziemy więc wiele rozwiązań, które funkcjonowały w tamtych latach. Przeważają nawiązania do hitu z niedźwiedziem i ptakiem oraz samej platformy, jaką było N64, co widać na przestrzeni całej gry. Wcielamy się w dwójkę bohaterów, która współpracuje ze sobą, aby powstrzymać złoczyńców. Ich przeciwnikiem jest Capital B ze swoim pomagierem Dr. Quackiem, który ma na celu zebranie książek z całego świata i odnalezienie magicznych stron, aby z ich pomocą napisać wszechświat od nowa i stać się jego władcą. Przy okazji porywa książkę naszych bohaterów, a ci, jak na główne postacie przystało, idą odzyskać, co do nich należy, ratując przy okazji świat. Fabuła nie jest niczym wyjątkowym, ale dobrze spełnia swoją rolę. Sporo dają tu świetne dialogi pomiędzy postaciami, szczególnie kiedy pyskata Laylee zaczyna rzucać swoimi ciętymi żartami. Całość przyprawiona jest smaczkami nawiązującymi do starszych i nowych gier oraz łamaniem czwartej ściany.

Dalsza część tekstu pod wideo

Bohaterowie to nie wszystko, co łączy Yooka-Laylee z Banjo-Kazooie. To, co było zauważalne już na zwiastunach, to sposób, w jaki postacie się wypowiadają. W latach dziewięćdziesiątych dźwięki wydawane przez postacie na konsoli Nintendo uwarunkowane były ograniczeniami sprzętu. Tutaj zdecydowano się jednak na powrót do tego rozwiązania. Niestety, moje pierwsze wrażenie nie było zbyt pozytywne. Szczególnie, że zmuszony byłem odsłuchać dość długiego dialogu pomiędzy adwersarzem i jego pomagierem, a głos Capital B jest nieprzyjemny i szybko zaczyna drażnić. Scenki nie da się też pominąć, więc pierwsze chwile z grą nie są zbyt zachęcające. Później jest na szczęście lepiej, aczkolwiek wciąż nie potrafię powiedzieć niczego dobrego o głosach postaci, tym bardziej że głównego bossa słuchamy przez całą grę. Kwestie dialogowe składają się ze zbyt małej ilości sylab i nazbyt natrętnych dźwięków – przez co często są powtarzalne i drażniące. W przypadku Banjo-Kazooie czy nawet Okami miało to zdecydowanie więcej uroku, choć doceniam że twórcy również w tej kwestii zachowali wierność oryginałowi.

Na szczęście inne elementy oprawy audiowizualnej Yooka-Laylee to prawdziwa uczta dla zmysłów. Stylistyka gry jest odpowiednio kolorowa i urocza, a mimo że w grze zawarto tylko pięć różnych poziomów, każdy z nich jest odpowiednio zróżnicowany oraz na swój sposób satysfakcjonujący. Najpierw trafimy do tropikalnej dżungli, która zachwyca rozmiarami i żywą kolorystyką, by później znaleźć się w nieco melancholijnym poziomie zimowym, gdzie niejednokrotnie zatrzymywałem się, aby popatrzeć na piękne widoki. Nie zabrakło też groteski czy kasyna kojarzącego mi się z Toy Story 2 z pierwszego PlayStation. W każdym z poziomów przygrywa co najmniej dobry utwór, ale znalazły się również takie, które mnie zachwyciły. Samo udźwiękowienie gry to esencja gier gatunku, szczególnie tych od Nintendo. Gdyby tylko twórcy nie zepsuli głosów postaci, warstwa dźwiękowa byłaby idealna. W obecnym stanie niestety nie jest, ale nie mogę też powiedzieć, żebym przez całą grę kręcił nosem. Warto tutaj wspomnieć, że jedna rola doczeka się zmiany – w związku z kontrowersjami, kwestie nagrane przez jutubera o pseudonimie Jon Tron zostaną usunięte z gry. Jak to wpłynie na jakość głosów postaci – tego dowiemy się dopiero po premierze.

Yooka-Laylee przypomina klasyka również w kwestii projektu bohaterów. W Banjo-Kazooie wcielaliśmy się w niedźwiedzia i ptaka – tutaj przejmujemy kontrolę nad kameleonem imieniem Yooka i nietoperzem Laylee. Obie postacie współpracują ze sobą, przemierzając kolorowe krainy. Yooka to postać główna, która odwala większość roboty, z kolei nietoperz pełni rolę wsparcia. Kiedy chcemy doskoczyć do jakiejś odległej platformy, Laylee swoimi małymi skrzydłami przedłuży skok. W innej sytuacji role lekko się odwrócą i to nietoperz będzie odpowiedzialny za poruszanie się – tylko w ten sposób możliwe będzie pokonanie stromych zboczy. Nasi bohaterowie mogą też łączyć siły w atakowaniu przeciwników, kiedy to Laylee ogłuszy przeciwnika, a kameleon go wykończy. Nie możemy oczywiście korzystać ze wszystkiego od razu i bez ograniczeń. Gra w dużej mierze polega na zbieraniu przedmiotów i nabywaniu nowych umiejętności. Na wszystkie pięć obszernych poziomów przypada 200 piórek do zebrania, które rozmieszczone są jak nutki z oryginału albo chociażby diamenty z kultowego Spyro - znajdziemy je więc w grupkach po kilka sztuk. Oprócz tego czekają poukrywane przedmioty, które przedłużą pasek życia czy energii. Najważniejsze są jednak magiczne strony, które pozwalają na czynienie postępów – żeby je zdobyć, często musimy wykonać jakieś zadanie czy sprostać wyzwaniu. Może to być wygranie wyścigu, pokonanie toru przeszkód na czas czy ukończenie staroszkolnej minigry od postaci Rextro. Jest więc co robić i nie ma czasu na nudę.

Wciąż jednak byłem zawiedziony ilością poziomów w Yooka-Laylee – pięć krain nie jest imponującą liczbą. Jeśli doliczymy do tego bazę wypadową, z której dostajemy się do kolejnych światów, mamy ich sześć, co wciąż wypada dość blado. Trzeba wspomnieć, że każdy ze światów rozbudowujemy i za pierwszym razem lądujemy w niekompletnym świecie. Jeśli jednak zbierzemy wystarczającą liczbę stron, możemy zdecydować się na rozbudowanie go. Po czymś takim pojawiają się tam nowe miejsca, prowadzące czasem nawet do bossów. Nie do końca przekonuje mnie to rozwiązanie, choć sam charakter rozgrywki i tak wymusza wielokrotne powracanie do światów – bo wraz z nowymi umiejętnościami, możemy dostać się do coraz trudniej dostępnych miejsc. Wolałbym jednak, aby światy od razu były rozbudowane, bo zwykle było tak, że mogłem wejść jednego z niech, natychmiast go opuścić i zaraz rozbudować. Na papierze nie brzmi to źle, ale w praktyce okazuje się czymś niepotrzebnym, bo w przedłużaniu rozgrywki okazuje się niezbyt skuteczne.

Zbieranie potrzebnych przedmiotów i pokonywanie kolejnych wyzwań w Yooka-Laylee daje sporo frajdy, ale niestety nie jest pozbawione nieprzyjemnych aspektów. Najbardziej dotkliwym problemem dotyczącym rozgrywki jest – i tu niespodzianka – praca kamery. Jestem bliski stwierdzenia, że w grze z 1999 roku działała ona lepiej, mimo iż nie mieliśmy wtedy tak swobodnej kontroli. W produkcji Playtonic Games kamera bardzo często blokuje się na elementach otoczenia, co prowadzi do tego że pokazuje akcję z niepraktycznej perspektywy. Niejednokrotnie zdarzyło mi się „zostawić” kamerę za drzwiami czy podczas lotu do góry obserwować to, co jest nad postacią, zamiast tego, co było w dole. Twórcy dali dużą swobodę w posługiwaniu się kamerą, ale z drugiej strony ograniczyli ją, narzucając zachowania w określonych sytuacjach. Z kolei w ciasnych pomieszczeniach kamera jest zbyt blisko i rozglądanie się jest po prostu niewygodne. Pozostaje liczyć na to, że twórcy naprawią to niedopatrzenie premierową łatką.

Niesmak pozostawiły też zdarzające się okazyjnie problemy ze sterowaniem, kiedy w niektórych sytuacjach kontrolowanie bohatera było po prostu niewygodne, co miejscami doprowadzało do szału. Mówię o walce z ostatnim bossem i pewnym wyzwaniu polegającym na omijaniu przeszkód podczas zjeżdżania. Nie spodobało mi się też, jak twórcy potraktowali kwestię zapisywania gry, choć nie jest to coś, co szczególnie przeszkadzało mi w dobrej zabawie. Deweloper na tyle poważnie potraktował sprawę wierności dawnym klasykom, że swoje nowe dzieło obdarzył bardzo podobnym systemem zapisywania gry do tego z Banjo-Kazooie. Wszystkie zebrane stronice od razu zostają zapisane w postępach, podobnie jak inne przedmioty, ale po ponownym uruchomieniu gry nie znajdziemy się w świecie, w którym ostatnio byliśmy. Zamiast tego, wylądujemy w odpowiedniej części bazy wypadowej – jeśli więc coś jeszcze chcieliśmy zrobić na takim poziomie, czekała nas mała przechadzka. Nie uważam tego rozwiązania za szczególnie złe, ale jest po prostu zbyt przestarzałe na dzisiejsze standardy.

Na koniec pozostawię kwestię długości Yooka-Laylee. Samo ukończenie fabuły, gdzie tylko w jednym świecie zebrałem wszystkie znajdźki, zajęło mi blisko 30 godzin. Przez ten czas pokonałem wszystkich bossów, zebrałem większość przedmiotów i ani razu nie poczułem znużenia. Ponadto grę przedłużyłem sobie kilkoma wspólnymi sesjami z drugim graczem, gdzie dane nam było zmierzyć się w minigrach od Rextro. Mimo iż nie wszystkie z nich dostosowane są do zabawy dla większej liczby graczy, to i tak bawiliśmy się świetnie. Istnieje jeszcze możliwość wspólnego przechodzenia fabuły, ale rola drugiego gracza ogranicza się do kursora, który pomaga w zbieraniu przedmiotów.

Yooka-Laylee to świetna platformówka, która dostarczy wiele godzin wyśmienitej zabawy. Na ogół jest relaksująca i przyjemna, choć potrafi doprowadzić do frustracji – szczególnie za sprawą niewygodnego sterowania i złej pracy kamery. Niemniej bajeczna oprawa audiowizualna, staroszkolny charakter i mnogość nawiązań do branży gier wideo czyni z produkcji pozycję godną sprawdzenia, szczególnie dla kogoś, kto tęskni za podobnymi grami. Inni też powinni spróbować, choć ostrzegam przed źle brzmiącymi głosami niektórych postaci i wspomnianymi archaizmami.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Yooka-Laylee

Atuty

  • Świetna kolorowa stylistyka
  • Wpadająca w ucho ścieżka dźwiękowa
  • Długi czas rozgrywki
  • Mnogość ciekawych rzeczy do roboty
  • Świetny humor
  • Staroszkolny charakter

Wady

  • Kilka niepotrzebnych archaizmów
  • Niektóre postacie brzmią źle
  • Okazyjne problemy ze sterowaniem
  • Praca kamery
  • Tylko pięć światów

Yooka-Laylee to prawdziwa gratka dla fanów platformówek – szczególnie tych, którzy pamiętają lata dziewięćdziesiąte. Gra ma swoje wady, ale można je jakoś przełknąć.

cropper