Recenzja: Rayman Origins (PS3)

Recenzja: Rayman Origins (PS3)

nariko_X | 08.12.2011, 09:00

Ubisoft ma wszystko w dupie, tak po prostu. Wydaje kolejną odsłonę Assassin's Creed, która nie różni się zupełnie od poprzedniczek, sprzedając ją w milionach. Notorycznie opóźnia premierę i degraduje I Am Alive do pozycji "gierki z PSN", aż do znudzenia. No i wypuszcza na rynek za pełną cenę grę cechującą się oprawą graficzną 2D, która, nie bójmy się tego powiedzieć, orze branżowe pole konkurencją.

Jeżeli tak ma wyglądać "stagnacja" w branży, to, na potęgę Posępnego Czerepu (zagadka dla Was, skąd to hasło?), poproszę więcej! Panie i Panowie, oto Rayman Origins, absolutny "musisz-mieć" tegorocznego okresu Bożego Narodzenia...

Dalsza część tekstu pod wideo

Tak, wiem. Wielu z Was nawet nie spojrzało do tej pory na ten tytuł, lub tylko rzuciło nań okiem, po czym parsknęło, że "gra w 2D powinna kosztować 50 PLN i najlepiej ukazać się wyłącznie w PlayStation Network". Uwierzcie mi jednak na słowo, Rayman Origins to pełnoprawny, przemyślany, wspaniale bawiący i dość długi, oczywiście jak na platformera, tytuł. Zdecydowanie wart wydania nań każdej złotówki. Zacznijmy jednak od początku...

Teoretycznie nasze zadanie jest proste niczym konstrukcja przysłowiowego cepa. Zaczynamy grę po lewej stronie "planszy" i nieustannie przemy "w prawo", aż do samego końca. Zdziwicie się jednak jak wiele różnorodnych i niespotykanych wcześniej, jak i fantastycznie nawiązujących do klasyki patentów zawiera Rayman Origins. Odbijanie się od wrośniętych w lód cytryn lub pomarańczy i jednoczesne kalibrowanie toru lotu bohatera, by trafić w odpowiedni element otoczenia? Jak najbardziej. Setki, ba, co ja mówię, tysiące różnorodnych, fantastycznie prezentujących się popierdółek do zebrania? Jak najbardziej, znamy to przecież z gier sprzed lat. Produkcja ta przepełniona jest miodem. Nie dajcie się jednak zwieść bajecznej oprawie graficznej. Rayman Origins to bowiem jedna z tych gier, które w sposób iście magiczny przypominają dzisiejszym graczom złote czasy konsolowego "hardkoru"! Wiele platformówek na przestrzeni konsolowych dziejów cechowało się niemożliwą do zniesienia powtarzalnością. Wchodziliśmy do jednego "świata", po czym kilka kolejnych etapów emanowało zagadkami czy krajobrazami dodawanymi metodą "kopiuj" oraz "wklej". W Rayman Origins absolutnie każdy z prawie dziesięciu światów, takich jak dżungla, epoka lodowcowa, zamczysko pełne mechanicznych urządzeń, podziemia do połowy zalane wodą czy... wnętrze ogromniastego potwora, który zdaje się pożarł głównego bohatera, zawierają coś niespotykanego. Łącznie do przejścia mamy tutaj ponad 60 plansz w 10 światach, co w ogólnym rozrachunku zapewni graczowi około 8-12 godzin fantastycznej, zróżnicowanej rozrywki. Poważnie, gdy już myślałam, że widziałam wszystko, gra zaskoczyła mnie czymś nowym. Później znowu. I jeszcze raz. I jeszcze.

Musicie bowiem wiedzieć, że nie ma tutaj miejsca na nudę. Na każdym z poziomów, praktycznie w dowolnym momencie zabawy, możemy  "ot tak" poznać nowe umiejętności specjalne naszego wirtualnego zawadiaki, których używać będziemy nie tylko przez następne 30 minut, ale również na przestrzeni całej gry. W szczytowych momentach dochodzi nawet do tego, że dosiadamy kultowego w kręgu miłośników Raymana insekta, po czym gra zamienia się w... scrollowaną strzelankę, taką jak za fantastycznych czasów istnienia "cieżarowych" salonów gier. Dodatkowo, za pierwiastkiem "hardkoru" gry przemawia także jej poziom trudności, który momentami zdaje się być wyżyłowany do granic możliwości zwykłego śmiertelnika. Tak, gram w gry już kilkanaście lat, a momentami myślałam, że "pokona" mnie gra w 2D. Pierwsza reakcja? "Cholera, ale to uwłaczające...". Kolejna? "Dam Ci radę głupia gro, przysięgam!". Ubisoft fantastycznie zmotywował przeciętnego gracza do podejmowania kolejnych prób oraz błędów samym modelem rozgrywki, który nie jest ani przesadnie wymagający, by nie powiedzieć "za trudny", ale również nie wybacza błędów (choć to oczywiście nie poziom Dark Souls...). Oprawa graficzna... cóż ja tutaj będę się dłużej rozwodziła. Sami przecież doskonale widzicie, że silnik Ubisoftu, nazwany szumnie UBIart Framework, robi piorunujące wrażenie i jest szczytowym osiągnięciem w dziedzinie generowania wektorowej grafiki 2D. Co jednak ważniejsze, na bajecznie wyglądających planszach wszystko nieustannie się porusza, jest aktywne, żyje, ani na moment nie mamy wrażenia zatrzymania się czasu w otaczającym nas świecie, a bohaterowie opowieści albo piszczą, albo skrzeczą, albo najzwyczajniej w świecie dyszą lub pierdzą. Jeżeli tak ma wyglądać "2D nowej generacji", to wyznaję tu i teraz, że kocham Ubisoft i błagam Francuzów o więcej. Animacja postaci i potworków robi doskonałe wrażenie, wszystko działa płynnie, a gra wydana została w kinowej polskiej wersji językowej, która praktycznie ustrzegła się błędów. Czego chcieć więcej?

Cóż, prawdopodobnie dobrego multiplayera, który w Rayman Origins polega na czteroosobowym ganianiu po planszach w jak najszybszym wyszukiwaniu "znajdziek" i innych tego typu duperelków. W kooperacji grać możemy wyłącznie lokalnie, jednak budowa plansz została w mojej opinii wyjątkowo dopasowana do potrzeb pojedynczego gracza. W Ratchet & Clank: Wszyscy za Jednego faktycznie można było poczuć, że kompan jest nam niezbędny niczym powietrze. Tutaj... cóż, momentami nawet zwyczajnie przeszkadza, efektem czego Rayman Origins wydaje się być tytułem nastawionym na samotników.

Niestety, mam świadomość, że w Polsce produkcja taka jak Rayman Origins raczej nie ma racji bytu. Nie ma co liczyć na milionową sprzedaż również na poletku międzynarodowym. Jeżeli jednak brakuje Ci w najnowszych produkcjach nutki "hardkoru", tęsknisz za wymarłym już dziś gatunkiem platformówek w klasycznym tego słowa znaczeniu lub najzwyczajniej w świecie chciałbyś zobaczyć najładniejszą grę 2D wszech czasów, po prostu musisz sprawdzić ten tytuł. Oczywiście, znalazłabym jeszcze milion powodów, dla których powinniście mieć Rayman Origins, ale każdy z nich utonie niestety pod zaściankowym naporem słów: "dwóch stów za grę 2D płacił nie będę". Szkoda, bo w tym konkretnym przypadku naprawdę warto.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Rayman Origins

Atuty

  • Fantastyczna oprawa
  • Różnorodność rozgrywki
  • Długość zabawy (do 12 godzin!)
  • Polska wersja językowa
  • Ta gra po prostu bawi i cieszy!

Wady

  • Multiplayer nie zdaje egzaminu
  • Dla "niedzielniaków" zbyt wysoki poziom trudności

Rayman Origins jest żywym przykładem, że platformówki nie umarły. Fantastyczna gra i chyba jedna z nielicznych w tej generacji, która jest warta każdej ceny.

nariko_X Strona autora
cropper