Recenzja: Shadow Tactics: Blades of the Shogun (PS4)

Recenzja: Shadow Tactics: Blades of the Shogun (PS4)

Adam Grochocki | 02.08.2017, 16:03

Wypuszczając Shadow Tactics: Blades of the Shogun, małe niemieckie studio Mimimi Productions podjęło się reanimacji gatunku, o którym część z Was pewnie nie słyszała. Jeśli lata temu poświęcaliście dziesiątki godzin na Commandos, Robin Hood: Legenda Sherwood czy Desperados, trzeba Wam wiedzieć, że taktyczne skradanki wracają i to w świetnej formie!

Seria Commandos rzucała nas za linie wroga w okresie II wojny światowej, Robin Hood przybliżało legendę „króla złodziei”, a Desperados to radosne pląsanie po niezbyt gościnnym Dzikim Zachodzie. Mimimi Productions do tego zróżnicowanego klimatycznie zestawu dorzuca Japonię w okresie Edo, czyli czasów, gdy Krajem Kwitnącej Wiśni dowodzili Szogunowie. Prowadząc oddział pięciu wojowników, musimy poznać osobę stojącą za atakami na władcę i położyć kres wybuchającej w kraju rebelii.

Dalsza część tekstu pod wideo

Jeśli znacie wspomniane wyżej tytuły, to spokojnie możecie przeskoczyć do kolejnej części recenzji. Twórcy, okazując wielkie zamiłowanie do produkcji Pyro Studios i Spellbound Entertainment, z precyzją godną podziwu skopiowali najważniejsze aspekty ich gier. Otrzymaliśmy piątkę bardzo zróżnicowanych bohaterów, każdy z unikalnymi dla siebie zdolnościami oraz słabościami, co wyklucza grę jedną ulubioną postacią. Mamy szybkiego ninja Hayato potrafiącego zabijać shurikenami, towarzyszy mu Mugen, czyli bardzo silny, ale też potwornie wolny samuraj, a osłania nas utykający, podstarzały i bardzo hałaśliwy snajper Takuma. Trójkę panów uzupełniają poruszająca się bezszelestnie i przez to bardzo wątła złodziejka Yuki oraz przebiegła Aiko, która brak zdolności stricte ofensywnych rekompensuje umiejętnością zdobywania przebrań i przenikania za linię wroga.

Żeby nie było zbyt szybko, łatwo i przyjemnie, ekipa Mimimi Productions stopniowo wprowadza kolejnych bohaterów zamiast od razu dać nam całą piątkę. Na przestrzeni 13 misji chyba tylko raz otrzymujemy do dyspozycji pełen skład, a w pozostałych zadaniach bohaterowie dobierani są w różnej konfiguracji w 2-3 osobowe zespoły. Ten prosty zabieg oraz kapitalne wykorzystanie warunków pogodowych sprawiają, że ani przez chwilę gra nie nuży i niegroźna jej monotonia. Na śniegu postaci zostawiają ślady, po których patrolujący mogą nas wyśledzić, ale nic nie stoi na przeszkodzie by to wykorzystać na naszą korzyść i zastawić pułapkę na podejrzliwego wroga. Podczas deszczu dźwięk pluskającej pod stopami wody sprawia, że przeciwników praktycznie nie da zajść się od tyłu, a w nocy przez porozstawiane pochodnie (można je gasić) jesteśmy widoczni nawet podczas skradania. Słowem – mnóstwo tu fajnych, urozmaicających rozgrywkę pomysłów.

Przy całym tym zróżnicowaniu ekipa odpowiedzialna za grę nie zapomniała dopracować elementów, które kulały w tytułach sprzed 15 lat. Banalnie łatwo podejrzeć pole widzenia przeciwników, pozostawione przedmioty zbierane są automatycznie, a gdy postać znajduje się w miejscu, w którym może wykonać kilka akcji, wyświetla się menu kontekstowe z dostępnymi opcjami przypisanymi do przycisków geometrycznych pada. W momentach, gdy potrzebne jest szybkie działanie kilku postaci, z pomocą przychodzi „tryb cienia”, czyli specjalne narzędzie pozwalające na kolejkowanie działań kilku bohaterów w ustalonym przez nas porządku. Czego chcieć więcej?

Dla Shadow Tactics: Blades of the Shogun, jak dla każdej gry kojarzonej do tej pory z PC, największym wyzwaniem było przeniesienie sterowania. Udało się to zrobić niemalże idealnie. Na pecetach nie sterowaliśmy bezpośrednio postacią, a wskazywaliśmy myszką, dokąd ta ma się udać. W wersji konsolowej mamy pełną kontrolę nad postacią, przypisaną pod lewą gałkę. Umiejętności wybieramy L1, a używamy je z wciśniętym L2 służącym do celowania shurikenami, kamieniami czy karabinami. Wielki szacunek należy się też za przemyślany zapis. Oprócz ręcznego save’a w dowolnym momencie po wstrzymaniu gry, dostaliśmy trzy sloty na szybki zapis. Przez szybki rozumiem natychmiastowy, gdyż wystarczy wcisnąć touchpad, by gra się zapisała. Mało tego, po minucie od zapisu pojawia się zegar przedstawiający czas, jaki upłynął od ostatniego save’a. Prostota i wzór do naśladowania. Do wspomnianego ideału zabrakło doszlifowania działania kamery. Gra prezentowana jest w widoku izometrycznym, ale kamerę możemy oddalać i obracać w 360 stopniach. Wszystko działa jak należy, aczkolwiek kamera nie podążą za ruchem postaci i przez pierwsze 2-3 godziny trudno przywyknąć do konieczności ciągłego przesuwania jej prawą gałką. Mimo tej malutkiej skazy, przeniesienie sterowania zasługuje na jakąś nagrodę, a twórcy powinni napisać poradnik dla wszystkich, którzy krzyczą, że się nie da.

Pochwalić muszę wykorzystanie silnika Unity. W przypadku konsol narzędzie to spisuje się różnie, ale Shadow Tactics: Blades of the Shogun udowadnia, że odpowiedni zespół może tworzyć cuda. Wygląd lokacji zachwyca kolorowymi krajobrazami, a japoński klimat wylewa się z ekranu. Ponadto mapy są bardzo duże, o wiele większe niż we wspominanych przeze mnie na początku tytułach. Jasne, nie jest to grafika z produkcji AAA, ale do tego typu rozgrywki po prostu nie potrzeba niczego więcej. Niedostatki udało się zamaskować lekkim cel-shadingiem, który wszędzie wytrzymuje próbę czasu.

By złapać jeszcze mocniejszą zajawkę, twórcy postanowili umieścić w grze japońskie głosy, co jest pomysłem rewelacyjnym i gorąco zachęcam do zrezygnowania z angielskich dialogów. Gra posiada polskie napisy, więc niczego nie stracicie. No, prawie… Przez jakieś programistyczne niedopatrzenie, mimo zaznaczonej opcji w ustawieniach, podczas filmików wprowadzających nie wyświetlają się napisy. Sprawia to, że zamiast poznać jakieś fabularne smaczki, bezmyślnie oglądamy wyświetlające się obrazki. Łatka powinna to zmienić.

Shadow Tactics: Blades of the Shogun to szalenie udany powrót taktycznych skradanek. W ciągu 15 godzin, jakie potrzebujemy na pierwsze przejście gry, produkcja nie nuży ani przez moment. Świetni bohaterowie, fantastyczne misje, mnóstwo zmiennych wpływających na rozgrywkę i to unikalne „coś”, czym czarowały gry będące wzorcem. No i co tu dużo gadać, moje tegoroczne TOP 3.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Shadow Tactics: Blades of the Shogun

Atuty

  • Sterowanie
  • Postaci i ich unikalne zdolności
  • Tryb cienia
  • Mnóstwo malutkich opcji dla przyjemniejszej gry

Wady

  • Kamera nie podąża za postaciami

Shadow Tactics to kolejna tegoroczna produkcja udowadniająca, że warto sięgać po pomysły z przeszłości. Nawet jeśli wtedy dany tytuł przeszedł bez echa, dziś może być niesamowitym powiewem świeżości.

Adam Grochocki Strona autora
cropper