Recenzja: Uncharted: Zaginione Dziedzictwo (PS4)

Recenzja: Uncharted: Zaginione Dziedzictwo (PS4)

Paweł Musiolik | 20.08.2017, 14:04

Uncharted: Zaginione Dziedzictwo wrzucając nas w kobiece buty Chloe Frazer stara się podtrzymać jakość, którą dawało w dniu premiery Uncharted 4. To się generalnie udaje, ale po skończeniu gry pojawiła się myśl, że seria potrzebuje kilku lat urlopu.

Gdybym miał streścić całą recenzję Uncharted: Zaginione Dziedzictwo w jednym zdaniu, napisałbym, że to po prostu skondensowane pomysły z poprzednich odsłon z mniej interesującymi bohaterami i niepotrzebnym otwartym światem w połowie gry. Wbrew obiegowej opinii wytworzonej na bazie dostępnych już recenzji, to zdecydowanie nie jest najlepsza odsłona serii, ale kilka rzeczy robi wyjątkowo dobrze. Niezależnie jednak od mojej opinii – dla fanów serii Uncharted: Zaginione Dziedzictwo jest obowiązkowym zakupem, jeśli chcą doświadczyć więcej tego samego.

Dalsza część tekstu pod wideo

Początkowo Zaginione Dziedzictwo miało być samodzielnym dodatkiem do Uncharted 4, jednak kolejne pomysły kiełkowały w głowie producenta gry i całość tak się rozrosła, że dostaliśmy osobną produkcję wycenioną na około 160 złotych, którą da się skończyć w 7 godzin, jeśli się nigdzie nie śpieszymy. Powiedziałbym, że to wręcz standardowy czas potrzebny na skończenie którejś z pierwszych trzech odsłon serii Uncharted, ale... to czas rozwleczony. Uncharted: Zaginione Dziedzictwo nie porzuca pomysłu z otwartymi planszami i serwuje nam niecałą połowę gry w ogromnej lokacji położonej w Indiach. Zostajemy wrzuceni tam w celu odnalezienia tajemniczego miasta Hojsalów. To, w jakiej kolejności to zrobimy – zależy wyłącznie od nas. Naughty Dog pozwoliło sobie poeksperymentować w tej odsłonie z tym, jak seria mogłaby wyglądać w otwartym świecie, który w dzisiejszych produkcjach jest niezwykle popularny (co widać po kolejnych grach Ubisoftu). Jak wyszło? Nieźle. Ale sama gra byłaby lepsza, gdyby z niej wyciąć ten fragment.

I teraz ktoś może zarzucić mi brak konsekwencji. No bo przecież w Uncharted 4: Kres Złodzieja też mieliśmy ogromną lokację i mi to nie przeszkadzało. No owszem, tak było, z tym że tamta lokacja na Madagaskarze to tylko trwający ponad godzinę wycinek z produkcji, która zajęła mi kilkanaście godzin. Tutaj, szukając monet i hojsalskich przełączników, spędziłem w otwartym świecie ponad dwie godziny. Zresztą w Uncharted 4 nawet w tej otwartej lokacji fabularnie działo się coś konkretnego, zarówno przed (przez co Madagaskar był momentem oddechu), jak i po. Tutaj po prostu całość jest niezbyt interesująca i przeciągnięta, a najciekawszym momentem jest znalezienie ruin, w których siedzą małpy.

Skoro już tutaj jestem, to muszę też poruszyć temat postaci w Uncharted: Zaginione Dziedzictwo. Podobnie jak w Uncharted 4, lwią część gry spędzamy w duecie. Tym razem wrzucono nas w buty Chloe i Nadine – dwóch postaci, które wcześniej znaliśmy jako silne i niezależne kobiety. Tutaj postanowiono je zmiękczyć, przez co totalnie je zepsuto. Chloe z niezależnej poszukiwaczki skarbów, która nie ma skrupułów, by kogoś wykorzystać, stała się miękką kluchą z tzw. daddy issues. Z Nadine jest jeszcze gorzej. Przez wydarzenia z Uncharted 4, była szefowa Shoreline skończyła jako rozczulająca się co chwilę osoba, która w niczym nie przypomina zimnej i pewnej siebie postaci. Cała ta otoczka problemów z rodziną i nawiedzającej przeszłości miała sens przy historii Nathana i Sama, tutaj jest wepchnięta na siłę do gardła i po prostu ciągnie w dół znane nam postacie. Nie lepiej jest z głównym antagonistą Uncharted: Zaginione Dziedzictwo. Asav miał być niczym Lazarewicz, ale jest jego nieudolną kopią – bez jaj i ognia w działaniach. A końcówka to już w ogóle szoruje po dnie. Tyle dobrze, że akurat historia (poza Uncharted 4) nigdy nie była mocną stroną tej serii, więc aż tak mi to nie przeszkadzało.

Cała reszta jest na standardowym poziomie serii Uncharted, co sprawia, że fani akcji inspirowanej filmami z Indianą Jonesem poczują się jak w domu. Gra bardzo często rzuca w nas przepięknymi widokami, czasami wręcz zmuszając do zatrzymania się i podziwiania przepięknych ruin miast Hojsalów. Graficznie Uncharted: Zaginione Dziedzictwo nie oferuje żadnego konkretnego skoku jakościowego względem poprzedniej odsłony, ale tylko dlatego, że po prostu więcej z PS4 wycisnąć się nie da. Szkoda jednak, że moc PS4 Pro nie jest wykorzystana lepiej i gra ogranicza się jedynie do zaoferowania nam ciut większej rozdzielczości (co przekłada się na wyraźniejszy obraz). Poza tym przerabiamy te same wyreżyserowane scenki co za każdym razem. Po skończeniu gry miałem wrażenie, że zagrałem w swoistą kompilację najbardziej widowiskowych momentów z całej trylogii. Są momenty przypominające nam Uncharted: Fortunę Drake'a, są walące się ogromne budynki, jest też scena żywcem wyjęta z Uncharted 2 oraz moment, w którym czujemy się jak podczas ostatnich scen Uncharted 3. Generalnie Zaginione Dziedzictwo nie wnosi nic nowego, po prostu bierze stare motywy i przerabia raz jeszcze, czasami w bardziej, a czasami w mniej efektowny sposób. Czy to coś złego? W ostatecznym rozrachunku nie, bo przecież parafrazując cytat z filmu Rejs – lubimy te momenty, które dobrze znamy.

Uncharted: Zaginione Dziedzictwo, poza trybem fabularnym, oferuje nam też dostęp do sieciowej rozgrywki, która jest taka sama, jak tryb odpalany za pomocą Uncharted 4. Nie oczekujcie więc tutaj znaczących nowości poza kilkoma skórkami dla naszych postaci. Swego rodzaju nowością jest za to rozwinięcie trybu Przetrwania, w którym rzucani jesteśmy do kolejnych killroomów i musimy przetrwać w walce ze sztuczną inteligencją przez ciągnące się jeden za drugim sto pomieszczeń. Fajny dodatek, ale nikt z jego powodu nie kupi tej produkcji, nie oszukujmy się.

Nie będziemy się także oszukiwać myślą, że seria Uncharted się kończy. Sony dobrze wie, że kury znoszącej złote jajka się nie zarzyna i mimo że Nathan Drake udał się na emeryturę, to poszukiwacze skarbów odpoczywać nie zamierzają. Jednak gdy wczoraj oglądałem napisy końcowe Uncharted: Zaginione Dziedzictwo, po głowie krążyła mi myśl, że seria potrzebuje jednak kilku lat wakacji, jeśli nadal ma trzymać wysoki poziom i oferować wciągającą akcję. Bo widać, że zbyt krótka przerwa między kolejnymi odsłonami zaczyna męczyć i po świetnym w moim odczuciu Uncharted 4, powielanie tych samych schematów w Uncharted: Zaginione Dziedzictwo zrobiło się trochę męczące.

Gra recenzowana była na PS4 Pro.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Uncharted: Zaginione Dziedzictwo

Atuty

  • Niesamowite widoki
  • Oprawa audiowizualna
  • Sporo zagadek
  • Idealny czas gry

Wady

  • Za bardzo rozwleczony środek gry
  • Wyjątkowo nijaki antagonista
  • Powielanie schematów trylogii w słabszy sposób
  • Średnie wykorzystanie PS4 Pro

Fani Uncharted śmiało mogą kupować Uncharted: Zaginione Dziedzictwo. Dostaną więcej tego samego w rozsądnej cenie i z odpowiednim czasem gry. Jeśli jednak Uncharted 4 Was męczyło, to Zaginione Dziedzictwo zmęczy Was jeszcze bardziej.

Paweł Musiolik Strona autora
cropper