Recenzja: The Swords of Ditto (PS4)

Recenzja: The Swords of Ditto (PS4)

Łukasz Ruszkowski | 24.04.2018, 15:11

The Swords of Ditto to nowy przedstawiciel gatunku roguelike. Gra została stworzony przez małe niezależne studio One Bit Beyond i szturmem wzięła moje serce. Jako wielki fan podobnych gier śledziłem jej postępy od dłuższego czasu. Teraz miałem przyjemność spędzić z tą produkcją kilkanaście godzin, a moje wrażenia znajdziecie poniżej. Wiedzcie jednak, że jest dobrze. A nawet bardzo dobrze.

Ale zacznijmy od początku. W grze wcielamy się w jeden z tytułowych mieczy Ditto, legendarnego bohatera, który musi powstrzymać złego Mormo. Do pomocy mamy swojego opiekuńczego ducha gnojarza imieniem Puku. Doradza on nam, jakie kroki należy podjąć w celu osłabienia obrony naszego antagonisty. Jego rady nie zawsze jednak są sensowne, o czym przekonamy się w trakcie krótkiego samouczka. Samą wyspę zamieszkuje masa mieszkańców, którzy chętnie nam pomogą lub poproszą nas o pomoc.

Dalsza część tekstu pod wideo

The Swords of Ditto #1

Bycie legendarnym bohaterem to niełatwy kawałek chleba. Na takiego herosa czeka bowiem masa niebezpieczeństw. Mormo ma pod swoim dowództwem całą masę maszkar. Nic więc dziwnego, że nie raz polegniemy z ich łap/macek. Żywot Miecza Ditto jest często bardzo krótki, ale wypełniony po brzegi przygodami. Każdy następny Miecz wykonuje jeden krok dalej w kierunku pokonania złego uzurpatora – czy to odblokowując nową legendarną zabawkę, odkrywając nowe moce czy zaskarbiając sobie przyjaźni starych bogów. Powoli budujemy podwaliny, które pozwolą nam wygrać w tej trwającej setki lat bitwie.

Skoro poruszyłem już temat czasu, to warto go rozszerzyć. Każdy kolejny heros pojawia się co sto lat w świecie gry. Z tego powodu wyspa za każdym razem wygląda inaczej. Jest to jeden z elementów losowości, który sprawia, że każda kolejna wersja herosa czymś nas zaskoczy. Losowane jest wszystko, włącznie z położeniem naszego domku, rozkładem budynków w mieście czy lokacją pałacu uzurpatora. Czas pełni też ważną rolę w czasie samej zabawy. Na przygotowanie się do finałowego pojedynku mamy cztery dni. Zegar nieustannie tyka, przypominając nam o nadchodzącym starciu. W tym czasie musimy jak najbardziej osłabić Mormo, nie dając się przy tym zabić. Jedno jest pewne – nie będziemy się nudzić.

The Swords of Ditto #2

Atrakcji na wyspie jest co niemiara – zaczynając od potyczek z różnorodnym bestiariuszem, poprzez questy dla mieszkańców, a na zwiedzaniu różnorodnych lochów kończąc. Te ostatnie stanowią bardzo ważny element zabawy. To tam znajdują się potężne artefakty czy paczki z naklejkami. Jednak wydarcie skarbów z ich czeluści nie będzie takie łatwe. Zamieszkuje je masa strasznych bestii, nie poskąpiono też różnorakich pułapek. Kolce to tylko wierzchołek góry lodowej. Pułapki potrafią odebrać nam moc, zaciemnić ekran czy wymusić walkę z falami przeciwników, aby ich energia życiowa zasiliła drzwi. Dodatkowo w lochach fabularnych czekają na nas bossowie, z którymi potyczki zapewniają sporo emocji. Szczególnie w pamięć zapadł mi wielki Yeti, którego potężne uderzenia zrzucały na moją głowę masę mniejszych przeciwników.

Rozwój postaci opiera się tutaj na znajdowanych naklejkach. Wzmacniają one nasze ataki czy obronę. Zapewniają także masę różnych bonusów i warto mieć ich trochę w zapasie, bowiem niektóre działają np. tylko w nocy. Możemy też zwiększać poziom doświadczenia naszego bohatera i ulepszać jego zabawki przy pomocy specjalnych znajdziek.

The Swords of Ditto #3

Walka polega na modelu zręcznościowym. Ciosy musimy wymierzać, a uniki zgrywać w czasie. Wymaga od nas sporo precyzji, szczególnie kiedy na ekranie zaroi się od przeciwników. Tutaj z pomocą przyjdą ciosy specjalne odblokowywane przez odpowiednie naklejki na broń. Mnie bardzo do gustu przypadł cios z obrotu, a także atak po uniku. Pozwały na bezpieczne czyszczenie dużych skupisk wrogów bez obawy o własne HP-ki. W czasie walki trzeba też umiejętnie korzystać z superzabawek. Strzał z pistoletu zwróci uwagę jednego wroga, natomiast rzut płytą pozwoli zadać spore obrażenia w wąskich korytarzach. No i nie zapomnijmy o mojej ulubienicy – pochodni. Wywoływanie pożarów jeszcze nigdy nie było takie przyjemne. Tylko uważajcie, żeby się nie poparzyć.

W grze będziemy często ginąć, szczególnie na początku zabawy. Taka już natura tego gatunku. W momencie zgonu tracimy większość posiadanych przedmiotów. Na kolejną generację Miecza Ditto przechodzi jednak zdobyte doświadczenie, dzięki czemu łatwiej jest rozpocząć kolejną przygodę. Nie bójcie się jednak śmierci, bo stanowi tutaj lekcję, a nie karę. Z każdym zgonem zdobywałem coraz więcej wiedzy o mechanikach, nowych przeciwnikach itp.

The Swords of Ditto #4

Przyjrzyjmy się teraz oprawie. Gra została przedstawiona w kolorowej, kreskówkowej grafice. Nie ma tutaj ani krzty realizmu, co zresztą bardzo produkcji służy. Produkcja ma swój styl i podkreśla go na każdym kroku. Przedziwne maszkary, losowo generowany bohater czy karykaturalne postacie niezależne wpasowują się w klimat zabawy. Muzyka również cieszy ucho. W momencie swobodnej eksploracji przygrywa wesoła nutka, ale gdy tylko odwiedzimy lochy, to zastąpi ją bardziej posępny, idealnie pasujący do klimatu utwór.

Zapewne w Waszej głowie kiełkuje pytanie – czy jest to gra bezbłędna? Niestety nie. Zdarzyło mi się kilkukrotnie skończyć poza mapą. Była to zasługa pułapek teleportujących, które w teorii powinny zrzucić mnie piętro niżej. Jedyną sensowną akcją był wtedy reset gry, co przenosi na początek lochu. Wkurzające, ale na szczęście raz odblokowane drzwi pozostawały otwarte po resecie. Innym, dużo gorszym problemem była scena przy narodzinach nowego bohatera. Po każdym zgonie musimy odegrać dokładnie tę samą scenkę – pobudka, wysłuchanie monologu, spacer na cmentarz i przejęcie mocy poprzednika. Jeśli mamy pecha i umrzemy kilka razy pod rząd, to więcej czasu spędzimy w tej scence niż na faktycznej grze. Nie dostajemy żadnej opcji pominięcia przydługiego wstępu, co uważam za spore niedopatrzenie.

The Swords of Ditto #5

W The Swords of Ditto grało mi się bardzo przyjemnie. Poświęciłem temu tytułowi paręnaście godzin, ale mimo to zamierzam jeszcze nie raz do niego wrócić. Jeśli szukacie ciekawego rougelike'a, to nie ma w tym momencie lepszej opcji, szczególnie jeśli chcecie zagrać razem z kumplem, bo gra oferuje tryb współpracy na jednym ekranie. Dla fanów gatunku, pozycja obowiązkowa. Dla reszty – dobra gra na poznanie mechanik rządzących roguelike'ami i złapanie bakcyla. Polecam.

Grę do recenzji dostarczyła nam firma Cosmocover w imieniu wydawcy.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry The Swords of Ditto

Atuty

  • Grafika i muzyka
  • Zręcznościowy system walki
  • Dobrze wyważona losowość
  • Kanapowa kooperacja

Wady

  • Zdarzające się wypadanie za mapę
  • Długa scena rekrutacji nowego herosa

The Swords of Ditto to roguelike bliski ideałowi. Zabawny, kolorowy i mocno wymagający.

Łukasz Ruszkowski Strona autora
cropper