Recenzja: LittleBigPlanet Karting (PS3)

Recenzja: LittleBigPlanet Karting (PS3)

Kuba Kleszcz | 11.11.2012, 12:00

Na konsolach Sony zawsze brakowało dobrych i lekkich wyścigów, które korzystałyby z flagowych postaci japońskiego giganta, bo w końcu Nintendo ma swoją maskotkę w postaci Mario, a z nim mnóstwo gier platformowych, a nawet wyścigi Mario Kart. Sony też się wzięło za siebie i United Front Games wydało dwa lata temu w Europie ModNations Racers na PS3 i PSP. Ta sama ekipa robi dzisiaj podejście numer dwa do tego samego tematu, ale z nieco innym uniwersum.

Kilkanaście lat temu był sobie skaczący po platformach Crash i spotkało go to samo, co ostatnio Sackboya - własny spin-off w postaci wyścigów gokartów. Tak naprawdę, dużo pozostaje takim, jakie było. Nadal chodzi o zbieranie baniek, tylko tym razem są porozrzucane po torach wyścigowych. Dalej zbiera się śmieszne ubranka - naturalnie też części do gokartów - nawet korzysta się na torze z tych samych przedmiotów, które tak dobrze znamy, np. kotwiczki, dlaczego nie dorzucono niczego nowego? Różnice polegają na zmianie gatunku i grze w pełnych trzech wymiarach.

Dalsza część tekstu pod wideo

Szmatek zabiera nas tradycyjnie na podróż po kilku planetach w trybie opowieści, z czego pierwsza powinna być doskonale znana stałym bywalcom serii, ponieważ nosi nazwę “LittleBigPlanet” i korzysta z motywów startowej odsłony cyklu. Starczy powiedzieć, że spotykamy Fridę, panną młodą, która nie zmieniła się od naszego ostatniego spotkania. Więcej odkryjecie sami. Na pewno boli spłycenie warstwy fabularnej, której United Front Games nie udało się uszczknąć w grze wyścigowej. Gracz musi zadowolić się przerywnikami filmowymi, dobitnie przypominającymi pierwszą część LBP. Postacie znów mówią niezrozumiałym językiem, a do komunikacji z nami używają dymków z tekstami. Ten zabieg sprawił, że gracz zaznajomiony z cyklem odczuje spory niedosyt po LBP2, w którym przerywniki były sporym krokiem naprzód. Postacie miały swoje własne głosy, co więcej, mówiły językiem Mickiewicza, a w filmikach działo się całkiem sporo. Jest to nic innego, jak zwykły krok w tył. Jedynym pocieszeniem zostaje fakt, że to nie Media Molecule się cofa, tylko United Front Games nie wykorzystało takich możliwości. Hej, przecież mieli wszystko gotowe!

Polska wersja językowa na szczęście się ostała i ponownie przemawia do nas Paweł Szczęsny - którego możemy kojarzyć z całą polonizowaną częścią świata LittleBigPlanet - zatem młodsi gracze, będący przecież adresatami tej produkcji, chociaż tatuś czy starszy brat na pewno nie powstrzymają się od złapania za pada, jak nikogo nie będzie w pobliżu, będą mogli się czuć swobodnie w zrozumiałych dla nich prostych mechanikach gry. Nie ma ich za wiele, ale tak naprawdę więcej ich nie potrzeba. Oprócz gazu, mały szkrab może też driftować. Jest to o tyle ciekawe, że drift można zacząć dosłownie wszędzie, wcale nie potrzeba zakrętu, i ciągnąć go, dopóki nie trzeba będzie skręcić w przeciwną stronę (przychodzi mi na myśl od razu Midnight Club: DUB Edition i jazda na dwóch kołach praktycznie z miejsca). Otrzymujemy też m.in.możliwość przehuśtania się na kotwiczce albo złapania przedmiotu (narzędzia zaczerpnięte z poprzednich części LittleBigPlanet) oraz robienie obrotów wokół własnej osi podczas przecinania gokartem powietrza, a dobre lądowanie zapewnia małe nitro (element zaczerpnięty już z ModNation Racers). Tradycyjnie zbieramy też powerupy, które można podzielić na ofensywne i defensywne, czyli dla przykładu jazda na wielkiej rękawicy bokserskiej, pozwalającej na potrącanie przeciwników, albo “przewinięcie” wyścigu, które przenosi nas o kilka pozycji do przodu. Wszystko to sprawia niebywałą frajdę, ale...

No właśnie. Mamy kolejną grę o gokartach od United Front Games, którzy taką już na koncie mają zaraz obok niedawnego Sleeping Dogs, ale nie jest to kontynuacja ich projektu, tylko dobrze znane IP. Dlaczego Sony nie pozwoliło im stworzyć dopieszczonej drugiej części, tylko zlecili to samo, ale w wydaniu LittleBigPlanet? Mogli stworzyć identyczny tytuł, jak LittleBigPlanet Karting, ale pod szyldem swojego poprzedniego dzieła. Różniłyby się tylko postaci oraz wygląd gry, ale reszta by się nie zmieniła. Każdy, kto miał wcześniej do czynienia z wyścigami od UFG, doskonale wie, że Karting to tak naprawdę ModNation Racers, ale w innym wydaniu. Karny... punkt dla Sony za to, że nie zlecili kontynuacji istniejącej już gry, tylko spin-off jednej ze swoich flagowych serii. No bo czemu by nie zostawić pola gier platformowych dla Media Molecule i LBP, a przestrzeń lekkich i przyjemnych wyścigów nie dać zająć United Front Games, aby mieć dwie naprawdę porządne serie.

Wróćmy do tematu kartów, które w końcu są tutaj nowością (nie powiem już, w jakiej grze by nią nie były). Oczywiście poprzez zbieranie porozrzucanych po torach nagród pozyskujemy do nich części, a prowadzić możemy naprawdę różne pojazdy. Do dyspozycji mamy od karta przypominającego krokodyla, przez deskę klozetową, po nawet mały wehikuł ze śmigiełkiem, a każdy pojazd możemy zmodyfikować pod względem klasy. Z takiego sedesu możemy zrobić w sekundzie czołg, monster trucka czy nawet poduszkowiec. Nie wszystko jednak jest takie różowe, bowiem tuning jest czysto wizualny. To, czym się poruszasz po torach, nie ma znaczenia, bo tak samo jeździ się takim czołgiem i tak samo zwykłym kartem. Zdecydowanie przydałby się jakikolwiek wpływ na statystyki pojazdów albo jakieś charakterystyczne właściwości, bo zmiana czegokolwiek jest w tej chwili pozbawiona sensu, jedyną korzyścią jest nacieszenie oka, a piękne bryki powinny być kojarzone z równie dobrymi osiągnięciami, choćby w grze o takiej tematyce i gronie odbiorców. Rozumiem, że młodszy gracz mógłby nie specjalnie ogarniać, co się dzieje na ekranie i dlaczego inni jeżdżą zdecydowanie szybciej, ale jestem przekonany, że nigdy takie malce nie są zostawiane sam na sam z konsolą, bo zawsze na początku rodzic musi coś tam wytłumaczyć czy odpalić dziecku, żeby mogło się cieszyć z gry.

Do dyspozycji oddano nam rajcujące tryby, bowiem UFG nie pozostało przy zwykłym wyścigu. Moim faworytem jest czasówka z początku trasy na jej koniec, zaliczając po drodze bramki w postaci kolorowych tęczy - na pewno będę do tego jeszcze wracać. Część poziomów polega również na wzajemnym strzelaniu do siebie z gęsto rozstawionych broni. W ciągu kilku minut musimy zaliczyć jak najwięcej trafień (żeby nie powiedzieć ‘fragów’) i nie sposób się nudzić w trakcie takiej rozgrywki, gdzie co chwilę ktoś zbiera minę twarz, a rakieta odbija się od ścian, żeby w końcu do kogoś dotrzeć. Resztę pozwolę wam odkryć na własną rękę, żeby nie podawać wszystkiego od razu. Jeszcze bardziej zróżnicowane są plansze trybu opowieści. Odwiedzamy nie tylko miejscówki z pierwszej części, tak jak już wcześniej wspominałem, ale także pościgamy się w np. świecie, w którym wiecznie panuje impreza, a design plansz nie pozwala ich skojarzyć z niczym innym, jak z jedną z odsłon Wipeouta.

Osobiście grałem na normalnym poziomie trudności z pośród dwóch dostępnych (ten drugi to ‘łatwy') i odniosłem wrażenie, że gra na jej późniejszym etapie robi się zbyt wymagająca dla niedoświadczonego gracza, chociaż mogę w tym momencie nie doceniać umiejętności młodziaków, co jest bardzo realne, biorąc pod uwagę fakt, że brat mojego kolegi ma 9 lat i nie ma większego problemu z wygraniem deathmatchu w najnowszych częściach Call of Duty. Nie miałem niestety pod ręką żadnego dziecka, które by mogło zagrać i potwierdzić moje przypuszczenia, a przy okazji umożliwić dodanie dopisku “Podczas tworzenia recenzji nie ucierpiało żadne dziecko”.

Ponownie zostaliśmy uraczeni świetnym trybem tworzenia, do którego opracowano świetny samouczek z polską narracją i filmikiem, bardzo jasno tłumaczącym działanie kreatora. Trasy wytyczamy jadąc po planszy wałkiem, który możemy zatapiać w podłożu, tworząc zagłębienia, albo ukształtować trasę na bardziej górzystą. Do tego możemy dorzucać urozmaicenia w postaci mostów i przepaści, które musimy pokonać za pomocą kotwiczki, i wiele więcej. Swoje trasy naturalnie możemy publikować, co wiąże się z pozostawianiem pod nimi komentarzy i oceniania. Najlepsze z nich są podrzucane, jako propozycje do następnej rundy podczas przerw między nimi w trybie multiplayer, kiedy trzeba zagłosować na kolejną planszę. Przed jedną konsolą może się przepychać do dwóch tatuśków i ich dwóch synów, zatem pojedynki rodzinne czas zacząć.

LittleBigNation Karting LittleBigPlanet Karting powinno się nazywać ModNation Racers 2, a za to, że Sony chcąc wypuścić familijne gokarty, schowało głęboko w piwnicy za setkami słoików z ogórkami, pierwotne wyścigi United Front Games. Jednak jeżeli wasze pociechy nie mają w co grać ostatnio, a święta się już powoli zbliżają, to śmiało możecie sięgać po tę produkcję z gałgankami - bo tak określa je narrator. Na zakończenie wspomnę o świetnym soundtracku i całkiem dobrej oprawie wizualnej oraz bardzo dobrym zachowaniu schematu takich wyścigów czyli bardzo częstej zmiany pozycji na torze. Zdarzają się błędy w wykrywaniu, kiedy szmatek znajduje się poza torem - można to na szczęście korygować poprzez wciśnięcie przycisku ‘select’ - ale dlaczego kamera musi nas dokładnie i powoli przeprowadzić z miejsca opuszczenia trasy do najbliższego punktu kontrolnego, co często zajmuje nawet kilka sekund, a kilka sekund na torze, to w praktyce bardzo dużo. Koniec już na dzisiaj narzekania, bo LBP Karting to wciąż dobry tytuł, choć nieco odtwórczy. Swoje rzekłem, a na tor jeszcze wrócę, jak nie sam, to z młodszym kuzynem. Widzimy się na torze, ciao.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry LittleBigPlanet Karting

Atuty

  • Ścieżka dźwiękowa
  • Polska lokalizacja,
  • Rozbudowany tryb tworzenia

Wady

  • Spłycenie warstwy fabularnej
  • Odtwórczość
  • Krok w tył w przedstawianiu opowieści
  • System respawnów

Podejście Sony do wyścigów gokartów numer dwa. Po udanym, ale niezbyt kasowym hicie ModNation Racers postawiono na najbardziej rozpoznawalnego bohatera - Sackboya. Niestety gra niczym szczególnym się nie wyróżnia, dlatego może nudzić.

Kuba Kleszcz Strona autora
cropper