Recenzja: BioShock Infinite (PS3)

Recenzja: BioShock Infinite (PS3)

VergilDH | 28.03.2013, 12:00

Widok skąpanej w promieniach zachodzącego słońca Columbii, która majestatycznie unosi się nad chmurami, zapiera dech w piersiach. Podniebna metropolia zachwyca cudowną architekturą, wszechobecnym przepychem i szczęściem otaczającym mieszkańców. Ludzie, którzy otrzymali szansę życia z dala od ziemskich trosk i problemów, tylko w jeden sposób mogą odwdzięczyć się swojemu dobroczyńcy – darzą go boską czcią, traktując go jako proroka, który dał im szansę na zbawienie i życie w raju.

I, prawdę mówiąc, trudno im się dziwić... My jednak powinniśmy otoczyć kultem kogo innego – Kena Levine'a i pozostałych pracowników studia Irrational Games, którzy dostarczyli nam nie tylko najlepszą (jak dotąd) tegoroczną produkcję, lecz również tytuł, który należy do ścisłej czołówki gier wideo w ogóle. Tak, BioShock Infinite jest absolutnym majstersztykiem – dziełem, które nie tylko oddaje hołd poprzednikom, lecz także podnosi poprzeczkę tak wysoko, że trudno sobie wyobrazić, by jakakolwiek inna gra miała jej dosięgnąć.

Dalsza część tekstu pod wideo

Comstock

Zachary Hale Comstock – osoba, która podobnie jak Andrew Ryan, marzyła o życiu w dostatku i uwolnieniu się od przeciwności gotowanych mieszkańcom „ziemskiej sodomy”. Podczas gdy ten drugi postanowił uciec na dno oceanu, pierwszy z wizjonerów doprowadził do powstania Columbii – prawdziwego miasta w przestworzach, gdzie nie było miejsca na smutek, wojny i choroby. Sprawy zaczynają się jednak komplikować, kiedy na miejscu pojawia się gracz, w skórze niejakiego Bookera DeWitta, który, jak się szybko okazuje, jest tutaj uważany za wroga publicznego numer jeden... Zabawę rozpoczynamy na łódce, jaka transportuje nas do latarni. Booker to były pracownik agencji detektywistycznej - zaprzepaścił jednak swoją karierę i obecnie trudni się wykonywaniem rozmaitych zleceń. Jedno z nich brzmiało naprawdę nieźle – miał trafić do mitycznego, latającego miasta, gdzie była przetrzymywana pewna dziewczyna. Elizabeth, bo tak jej na imię, z jakichś powodów była ważna dla jego zleceniodawców – stawka jest o tyle wysoka, że tylko w ten sposób może on spłacić długi, które zaciągnął w przeszłości. Wychodząc na szczyt wieży przekonujemy się, że z szefostwem bohatera nie ma żartów – po drodze znajdujemy martwego człowieka, który z całą pewnością nie umarł śmiercią naturalną. Niezrażeni tym faktem wchodzimy do specjalnej kapsuły, by rozpocząć wycieczkę, jakiej nigdy nie zapomnimy...

Podróż w przestworza przebiega bez większych komplikacji, a już przy pierwszym spojrzeniu Columbia wprawia w zachwyt. Miasto składa się z kilkudziesięciu platform, na których ulokowano nie tylko budynki, lecz także całe dzielnice. Metropolia, którą zdobią setki amerykańskich flag, atakuje feerią barw... choć miejsce to znacznie różni się od Rapture, pewne podobieństwa widać tutaj jak na dłoni. Już po postawieniu pierwszych kroków widzimy, że wizja Comstocka i jego świty ziściła się w najdrobniejszych szczegółach – wszechobecny przepych dosłownie nas przytłacza, a radość, jaką emanują mieszkańcy, sprawia, że chciałoby się wejść do tego świata i nigdy go nie opuszczać. Niestety to tylko pozory – diabeł tkwi bowiem w szczegółach, którymi w tym przypadku są subtelne oznaki zepsucia, jakie powoli, acz sukcesywnie, zżera tutejszych obywateli. Fanatyzm religijny daje nam się we znaki tuż po wylądowaniu, kiedy to musimy zostać ochrzczeni, by móc w ogóle dostać się na teren miasta. Oprócz tego, nieszczególnie lubi się tutaj przedstawicieli ras innych od białej (oraz Irlandczyków) i traktuje się ich niczym niewolników, pozwalając im żyć jak zwierzętom. Jakby tego było mało, główna frakcja w ColumbiiThe Founders – sprawuje tu rządy twardej ręki, eliminując każdego, kto nie chce podporządkować się jej nakazom i zakazom. Jak widać, gra nie unika trudnych tematów i analizuje problemy, które trapią również nasze społeczeństwo.

DONTDISAPPOINT_ONLINE_wideuse

Jak łatwo można się domyślić, takie miejsce nie mogło obyć się bez tutejszego ruchu oporu. Mowa o Vox Populi – organizacji, która wyznaje ideały zbliżone do marksizmu, a na jej czele stoi niejaka Daisy Fitzroy. W okupowanych przez nich dzielnicach wszystko działa jak w szwajcarskim zegarku (dosłownie, o czym sami musicie się przekonać), a prym wiedzie tu klasa robotnicza. Choć wydawać by się mogło, że to po prostu ludzie, którzy walczą o wolność, nic nie jest tu czarno-białe - szybko zrozumiecie, że ich rewolucyjne zapędy doprowadzą w końcu do tego, iż odegrają oni główną rolę w spływających krwią dziejach miasta...

Nie zamierzam jednak zagłębiać się w tajniki fabuły, gdyż ta nie tylko stanowi motor napędowy dla zabawy, lecz również jest jednym z głównych (o ile nie najważniejszym) elementów BioShock Infinite. Niech Wam zatem wystarczy, że jest ona niesamowicie interesująca i diabelnie rozbudowana, pozwalając graczom spojrzeć z różnych perspektyw zarówno na rozgrywające się na ekranie wydarzenia, jak i postacie pojawiające się na ekranie. W BioShock Infinite wszyscy mają swoje tajemnice – począwszy od Bookera, przez Elizabeth, skończywszy na Comstocku, który bynajmniej nie jest tym, za kogo moglibyśmy go wziąć... Pamiętajcie, że Columbia to utopia – a, jak udowodniła już historia Rapture, każda utopia musi w końcu upaść... w ten, czy w inny sposób. BioShock Infinite o tyle różni się jednak od swoich poprzedników, że wszystkiego, o czym w przypadku miasta na dnie oceanu jedynie słyszeliśmy, możemy tu doświadczyć na własnej skórze. Wyjątkowo sielankowy klimat towarzyszący rozpoczęciu przygody z czasem zanika, a sprawy nabierają dramatycznego rozpędu, przez co uczucie zaskoczenia towarzyszy nam aż do napisów końcowych...

3

Elizabeth... niewinna dziewczyna obdarzona nadnaturalnymi zdolnościami, która potrafi tworzyć swego rodzaju wyrwy w czasie i przestrzeni, jakie mogą być wykorzystywane w roli portali do innych światów. Od urodzenia była traktowana jako obiekt badań, a zamknięcie jej w wieży na kilkanaście długich lat miało służyć zapobiegnięciu, by nie wymknęła się spod kontroli. Przesiadując w odosobnieniu, była zdana wyłącznie na siebie i na Songbirda – jedyną istotę, która przez kilkanaście przynosiła jej jedzenie, dostarczała książki i dotrzymywała towarzystwa. Kiedy jednak zdała sobie sprawę z tego, że jest on nie tyle jej przyjacielem, co trzymającym ją pod kluczem strażnikiem, zaczęła darzyć go szczerą nienawiścią. Propozycję Bookera, który pojawił się tutaj znienacka, przyjęła więc z dużym entuzjazmem i bez wahania oddała się w jego ręce wierząc, że przybył jej na ratunek. Od tej pory bohaterka niemal bez przerwy nam towarzyszy i to trzeba przyznać już na wstępie – robi to naprawdę dobrze. Nie plącze się pod nogami, nie przeszkadza w walce, a wręcz przeciwnie – często stanowi realną pomoc nie tylko poprzez podrzucanie nam amunicji i innych przydatnych przedmiotów, lecz także korzystając ze swoich nietypowych umiejętności (o których opowiem za moment). Ponadto, jej oczy często są w stanie wypatrzyć to, czego my nie zauważyliśmy, toteż w trakcie eksploracji przypomina nam o pominiętych przez nas rzeczach, które mogą okazać się przydatne.

Tym, co zasługuje jednak na szczególną uwagę, jest jej zachowanie. Nawet jeżeli jej mimika jest nieco umowna (nie oszukujmy się, oprawie Infinite daleko do fotorealizmu), Elizabeth autentycznie ukazuje swoje emocje. W sytuacjach podbramkowych chowa się za przeszkodami, pozwalając nam wykonać swoją robotę, boi się, kiedy zaczyna się robić naprawdę gorąco, zatyka nos po wejściu do niezbyt czystej toalety, znudzona w chwilach, w których przetrząsamy beczki i skrzynie w poszukiwaniu amunicji i pieniędzy, siada na ławeczce lub zaczyna oglądać interesujące ją przedmioty oraz nieustannie komentuje miejsca i sytuacje, w jakich się znajdujemy. Twórcy tchnęli w nią życie, przez co bardzo szybko zaczynamy darzyć ją szczerą sympatią.

4

Choć Elizabeth stanowi cenne źródło informacji na temat Columbii, podczas zabawy naprawdę warto się rozglądać – tylko w ten sposób trafimy bowiem na Voxophone'y, które stanowią tutejszy odpowiednik dzienników nagrywanych przez mieszkańców Rapture. Jest ich kilkadziesiąt, mają kilku różnych autorów i podobnie jak miało to miejsce poprzednio – budują sugestywny klimat i pozwalają nam spojrzeć na rozgrywające się na Columbii wydarzenia z różnych stron. Dodatkowo należy zwracać uwagę na tak zwane Kinetoscope'y – nieme filmy, które co prawda służą propagandzie, lecz nawet z nich można dowiedzieć się czegoś nowego. Oczywiście swoją rolę odgrywają tutaj również wszechobecne plakaty, rzeźby czy zdobiące ściany wielu budynków malowidła, które przeważnie prezentują surowe oblicze Comstocka... Na szczęście eksploracja, która bynajmniej nie należy do naszych obowiązków (jeśli chcemy, możemy skupić się wyłącznie na fabule, w czym pomaga specjalny wskaźnik pokazujący drogę do aktualnego celu misji), to sama przyjemność. Zawdzięczamy to przede wszystkim niesamowitym miejscom, które czekają na odwiedzenie – pełna życia Columbia zachwyca architekturą z lat dwudziestych XX wieku i pomimo tego, że panująca tu atmosfera jest mniej przytłaczająca, aniżeli miało to miejsce w poprzednich częściach serii, jest ona tak wyraźnie wyczuwalna, że można ją kroić nożem.

Rozgrywce nadano liniowego charakteru, dzięki czemu każda z odwiedzanych przez nas lokacji zyskała motyw, którego próżno szukać gdziekolwiek indziej, jednakże wiele z nich obfituje w miejsca, których odwiedzanie jest w pełni opcjonalne. Do takowych możemy dostać się na kilka sposobów – jedne stoją przed nami otworem, do innych musimy się włamać (Elizabeth doskonale radzi sobie z otwieraniem zamków, do czego potrzebuje jednak określonej ilości wytrychów), a jeszcze inne zwiedzimy tylko wtedy, kiedy sprawnie wykorzystamy jeden z przyrządów Bookera. Mowa o namagnesowanym, trójramiennym haku (Sky Hook), który możemy wykorzystać jako swego rodzaju środek lokomocji. Ten niepozorny kawałek metalu potrafi nie tylko podczepiać się do niektórych elementów otoczenia, lecz również służy nam jako sposób na pokonywanie dużych odległości – w Columbii roi się od pozostałości po tutejszej gondoli w postaci stalowych lin, dzięki którym możemy szybko i sprawnie dostać się do niedostępnego na pierwszy rzut oka miejsca. W ten sposób możemy również uciec z placu boju, kiedy atmosfera zrobi się zbyt gęsta, a także dokonać efektownego zabójstwa z powietrza, jakiego nie powstydziłby się nawet Altair.

BioShock Infinite to rasowa strzelanina FPP, toteż walka stanowi tutaj chleb powszedni. W starciach z przeciwnikami korzystamy przede wszystkim z broni palnej, której mamy tutaj pod dostatkiem. Do naszej dyspozycji oddano całą gamę pukawek z epoki, począwszy od pistoletów, przez karabiny i strzelby, skończywszy na wyrzutniach rakiet i karabinach snajperskich. Ponadto możemy skorzystać również ze wspomnianego wcześniej haka, który przydaje się nie tylko do eksploracji, lecz również służy do wykańczania przeciwników w bezpośredniej konfrontacji. Każda z broni jest podatna na modyfikacje, jakie możemy kupić w znanych i lubianych automatach (ich wygląd został poddany lekkiemu liftingowi, by nie wyróżniały się zbytnio na tle otoczenia). Niestety nie należą one do najtańszych – jeśli nie będziecie uważnie przetrząsać odwiedzanych lokacji, nie macie się nawet co łudzić, że uda Wam się wykupić wszystkie usprawnienia.

Oczywiście solą gry są moce, którymi dysponuje nie tylko Elizabeth, lecz również Booker. Deweloperzy poddali lekkim usprawnieniom doskonale nam znany system plazmidów, racząc nas Vigorami – napojami, które dają użytkownikowi zdolności, o jakich wcześniej mógł tylko marzyć. Wiele z nich stanowi wariację na temat tych z pierwszego i drugiego BioShocka, jednak znalazło się tu miejsce również na kilka nowych. Możemy więc razić oponentów prądem, rzucać w ich kierunku ognistymi kulami, szarżować na nich z druzgocącą siłą czy korzystać z dobrodziejstw niesionych przez telekinezę. Znalazło się tu także miejsce na możliwość nasłania na wroga stada wron oraz zaatakowania go strumieniem wody, a w razie potrzeby możemy skorzystać z Posession, które na krótką chwilę czyni z naszego wcześniejszego wroga całkiem skutecznego sojusznika (co prawda kiedy Vigor przestanie działać, ten znowu zwraca się przeciwko nam, jednak na zakup czeka tu ulepszenie, które sprawi, że po wszystkim taki nieszczęśnik popełni samobójstwo). Ponadto, każdy z Vigorów możemy oczywiście rozwijać – w tym celu należy jednak zaopatrzyć się w pokaźną ilość gotówki, bo ich twórcy żądają za ich ulepszenia całkiem sporych sumek. Kombinacji jest zatem naprawdę sporo i gwarantuję, że szybko znajdziecie tu coś dla siebie.

7

Walka jest niesamowicie dynamiczna również przez to, że Elizabeth, tworząc wspomniane wcześniej wyrwy, potrafi przywoływać na pole bitwy rozmaite elementy otoczenia. Mogą to być niezwykle przydatne automatony, działka automatyczne, czy też osłony. Szkoda tylko, że taką możliwość otrzymujemy jedynie w ściśle określonych miejscach – mimo wszystko możliwość dostosowania pola bitwy do własnych potrzeb i tak bardzo cieszy.

Co się zaś tyczy przeciwników – choć podstawowe mięso armatnie, w postaci mieszkańców Columbii, nie jest tak charakterystyczne jak Splicerzy, i tak znalazło się tu miejsce na chlubne wyjątki. Niektórzy rzucają się na nas z pięściami, inni robią użytek z broni palnej, a jeszcze inni potrafią wykorzystywać Vigory (przywdziewając przy tym charakterystyczne stroje pokroju ubrania... diabła). Sztuczna inteligencja niestety nie zachwyca, choć z drugiej strony od zaślepionych wiarą w Comstocka fanatyków ciężko oczekiwać wykorzystywania zaawansowanych taktyk. Niestety w BioShock Infinite nie znalazło się miejsce na godnego następcę Big Daddy'ego. Jeśli myśleliście, że takowym będzie Songbird, to w pewnym sensie muszę wylać Wam na głowy kubeł zimnej wody – mimo że wszystkie spotkania z nim są wstrząsające, a gra przez dłuższą chwilę nas do takowych przygotowuje, odgrywa on tutaj zupełnie inną rolę...

5

Co prawda arenie często pojawiają się wrogowie tacy jak Motorized Patriot (uzbrojony w potężne działko obrotowe automaton) oraz Handyman (robot, w którym z człowieka pozostała jedynie głowa i stanowiące jego słaby punkt serce), ale jeśli chcecie, by starcia z nimi były emocjonujące, polecam rozpocząć zabawę na najwyższym z dostępnych poziomów trudności. Normal bowiem nie stanowi w zasadzie żadnego wyzwania, a grając ostrożnie, do napisów końcowych można tutaj dobrnąć „na jednym życiu”. Jeśli jakimś cudem zdarzy nam się zginąć, leczy nas nie kto inny, jak Elizabeth – tracimy przy tym symboliczną sumę pieniędzy, ale zyskujemy pokaźną ilość amunicji. Po ukończeniu gry odblokowujemy jeszcze „Tryb 1999”, który został przygotowany z myślą o prawdziwych hardkorowcach, na których wizja permanentnej śmierci w przypadku niewystarczającej ilości gotówki potrzebnej do odrodzenia, nie robi zbyt wielkiego wrażenia.

Columbia wygląda cudownie – to nie ulega wątpliwości. Choć grafika w BioShock Infinite jest stosunkowo prosta, sposób, w jaki zostało zaprezentowane podniebne miasto, zasługuje na owacje na stojąco. Chociaż malkontenci mogliby przyczepić się do średniej jakości tekstur, w ogólnym rozrachunku dzieło Irrational Games jest i tak jedną z najlepiej wyglądających gier obecnej generacji konsol, co zawdzięcza cudownej warstwie artystycznej i rewelacyjnym projektom lokacji. Warto nadmienić, że choć na ekranie często dzieje się naprawdę sporo, spadki animacji są raczej sporadyczne i niezbyt dotkliwe – mimo że są zauważalne, nie mają wpływu na odbiór gry. Z drugiej strony BioShock Infinite to jedna z tych gier, które ogląda się równie przyjemnie, co ich słucha. Deweloperzy przywiązali dużą wagę do warstwy dźwiękowej – zachwycają nie tylko głosy postaci (aktorzy perfekcyjnie wywiązali się ze swojego zadania), lecz także wspaniała muzyka - mowa zarówno o utworach, które przygrywają nam w trakcie rozgrywki i doskonale dostosowują się do aktualnych wydarzeń, jak i o piosenkach „z epoki”, jakie można usłyszeć choćby w radiu.

6

Ekipa Irrational Games znowu to zrobiła! Dostarczyła nam tytuł, o którym nie zapomnimy przez długie lata. BioShock Infinite to produkcja nietuzinkowa, która pod osłoną oryginalnego miejsca akcji, niezwykle interesującej fabuły i spektakularnych wydarzeń dotyka problemów, jakie trapią współczesne społeczeństwo. To poważna gra, która zmusza do myślenia i właśnie przez to, jak żadna inna zasługuje na maksymalną ocenę. Podróż w przestworza nigdy nie była tak emocjonująca - na Columbię po prostu trzeba się wybrać!

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry BioShock Infinite

Atuty

  • Niezwykle interesująca, wciągająca i dorosła fabuła
  • Elizabeth naprawdę "żyje"
  • Columbia prezentuje się obłędnie
  • Doskonałe projekty lokacji
  • Rozbudowane możliwości rozwoju bohatera
  • Wspaniała ścieżka dźwiękowa

Wady

  • Wymienione recenzji drobnostki, które pozostają bez wpływu na ogólny odbiór gry

Nie jest to gra idealna z technicznego punktu widzenia, ale każda niedoróbka rozpływa się gdzieś w fantastycznym klimacie Columbii. Ken Levine pokazał, że śmiało może konkurować z tuzami branży w kategorii wizjonerstwa i kunsztu. Absolutny top.

VergilDH Strona autora
cropper