Recenzja: Lost Planet 3 (PS3)

Recenzja: Lost Planet 3 (PS3)

Mateusz Greloch | 09.09.2013, 17:10

Przyznam otwarcie, ze jest to moje pierwsze starcie z serią Lost Planet. Przedtem byłem świadomy marki, wiedziałem ze to gra TPP dziejąca się na skutych lodem planetach, gdzie ciepło odgrywa niebagatelną rolę, ale to wszystko nie było w stanie zachęcić mnie do samodzielnego spróbowania gry w akcji.

Kiedy zasiadłem do grania w trzecią część, ta wcale nie ułatwiła mi wyrobienia sobie pozytywnej opinii. Miałem wstrzymać się z oceną do końca, ale muszę to napisać - Lost Planet 3 jest grą okrutnie słabą, wtórną, niedopracowaną technicznie i nudną jak jasna cholera. Może fani serii maja odmienne zdanie, ale dosłownie zmuszałem się do zasiadania przed telewizorem i przechodzeniu kolejnych rozdziałów gry.

Dalsza część tekstu pod wideo

lp1

Jedyne co gra ma do zaoferowania to ciekawe pomysły na bohaterów i nietuzinkową fabułę, ale pomimo zamysłu, większość wyszła drętwo. Jim Peyton jest bardzo sympatycznym protagonistą i nie da się go nie lubić. By zarobić trochę grosza zostawia w domu żonę i dopiero co narodzone dziecko i wyrusza do pracy na E.D.N. 3 - skutą lodem planetę, która służy za typowo eksploatacyjny obiekt zainteresowania. Ludzie wydobywają na niej energię cieplną i minerały, które następnie wysyłają z powrotem na Ziemię. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie mroczna historia stojąca za firmą w której pracujemy oraz same perypetie pracowników, którzy delikatnie mówiąc, nie zawsze się dogadują. Na osobny akapit zasługują krótkie scenki pojawiające się podczas ładowania lokacji [choć nie zawsze], pokazujące wiadomości jakie Jim odbiera od żony oraz te, które wysyła jako swoje odpowiedzi. Oprócz pogawędek z żoną scenki przedstawiają relacje Jima z innymi członkami załogi, jego okresową ewaluację i jego sposoby na spędzanie wolnego czasu podczas oczekiwania na ustanie burzy. Skutecznie pozwalają one zżyć się z głównym bohaterem i wejść w jego skórę – inżyniera górnictwa, który opuszcza tych, których kocha, by zapewnić im byt. Te elementy szczególnie wryły mi się w pamięć i zasługują na pochwałę.

lp2

Nudna, inżynieryjna praca byłaby sielanką, gdyby nie wszechobecne Akridy, czyli żyjątka zamieszkujące planetę. Najczęściej chcą one zacząć spotkanie od gentlemańskiego wbicia ząbków w głowę głównego bohatera. Na szczęście nasz Jim jest obeznany z broniami palnymi, dlatego może dzierżyć różne rodzaje uzbrojenia od małego pistoleciku, poprzez strzelby i karabiny na kuszy i granatach kończąc. Miast zabijać, możemy też np. wyciągnąć próbnik DNA i zidentyfikować nowe gatunki. Jest to jedno z wielu zadań pobocznych, jakie możemy, choć nie musimy wykonywać. W nagrodę za wykonywanie opcjonalnych misji otrzymamy dodatkowe kredyty, komponenty do RIGa lub bonusy dodające np. celownik podczas strzelania zza osłony, na ślepo. Na swojej drodze ku kredytom przemierzymy opuszczone placówki badawcze, stare szyby górnicze, jaskinie wypełnione po brzegi jajami akridów oraz rozległe, skamieniałe równiny. Wspomniane robale dzielą się na kilka kategorii: od małych, zwinnych i szybkich pająko-podobnych insektów poprzez latające, ważkopodobne stwory aż po ogromne na 3 piętra kraby. Oczywiście ich słabe punkty wyróżniono pomarańczowymi punktami na ciele, które w szaro-białej scenerii wyróżniają się na tyle, że nawet widząc nowy gatunek przeciwnika od razu wiemy gdzie strzelać. Bronie można ulepszać, jednak mówimy tutaj raczej o standardowym powiększeniu magazynku, zmniejszeniu odrzutu i poprawie obrażeń, choć zdarzają się sytuacje, gdzie możemy np. odblokować drugi tryb strzelania.

lp3

Wizytówką Lost Planet są RIGi, które są po prostu dużymi maszynami, przypominającymi robotnicze mechy i są wyposażone m.in. w haki, chwytaki i palniki, a w razie potrzeby potrafią zadać obrażenia wiertłem lub po prostu za pomocą prymitywnej, mechanicznej piąchy przemówić akridom do rozsądku. RIG można ulepszyć, zbierając lub kupując specjalne komponenty, które następnie w bazie przeznaczamy na zakup dodatków, może to być wzmocnienie pancerza, dodanie nowych ciosów, wydłużenie zasięgu haku itd. Ciekawym bajerem jest odtwarzacz muzyki, na który żona bohatera wgrała parę kawałków. Tak, parę - po dwóch godzinach ma się już serdecznie dość i jeśli jest taka możliwość, to po prostu się je wyłącza. Na szczęście jeśli ktoś idzie tylko główną ścieżką fabularną, to jest duża szansa, że przez większość gry odtwarzacz i tak będzie zablokowany. Bawi za pierwszym razem, później irytuje, tym bardziej, że gra posiada system fast travel, który skutecznie skraca przechadzki. RIG porusza się wolno i jest nieco toporny w prowadzeniu, jednak jest to spowodowane jego przeznaczeniem i rozmiarem, więc tutaj wybaczam wszelkie niedogodności, Przyznam, że patent jest przedni i po raz pierwszy patrzyłem na dużego mecha jak na narzędzie pracy, a nie uzbrojoną po mechaniczną szyję maszynę zniszczenia. Jeśli opuścimy pokład RIGa, to jeśli przebywamy w jego bliskim otoczeniu, nasz HUD pokazuje bogatsze informacje – szczególnie przydatna jest minimapka z radarem, która wskazuje pozycje przeciwników. Jeśli zabraknie nam amunicji, wystarczy wskoczyć na pokład RIGa lub podejść do jednej z nóg i uzupełnić zapasy jednym przyciskiem. Prosto i sensownie.

lp4

Jako wieloletni konsolowiec jestem przyzwyczajony do stabilności na poziomie 30 klatek na sekundę, ale co powiecie, kiedy podczas większej zadymy całość zwalnia o połowę i patrzycie na pokaz slajdów? Celowanie bierze w łeb, zanim zareagujemy na to co dzieje się na ekranie, akridy zaleją nas atakami i trzeba będzie ładować checkpoint. Stabilność i płynność rozgrywki to dwa aspekty, których w Lost Planet 3 nie uświadczycie. Wystarczy, że przed Jimem pojawi się więcej niż 5-10 przeciwników, a płynność szlag trafia. Dodajcie do tego średniej jakości tekstury oraz nudne i schematyczne miejscówki oraz dłużące się w nieskończoność ekrany ładowania, a zrozumiecie dlaczego po dwóch godzinach chciałem wypieprzyć tę grę przez okno. Gra się ładuje (loading), przechodzę 200 metrów i wchodzę do laboratorium (loading), podchodzę do NPC i odbieram zadanie, wychodzę z laboratorium (loading). Wsiadam do windy, wybieram piętro (loading), wysiadam, wchodzę do RIGa, po przejściu 300 metrów dochodzę do skraju lokacji i wchodzę do następnej (loading). Wszystko byłoby w porządku, gdyby lokacje wczytywały się po 10-15 sekund, ale w skrajnych przypadkach musiałem czekać grubo ponad dwie minuty, co przy tak dużym ich natężeniu zwyczajnie irytuje. Jedni uznają to za zaletę, wszak można wtedy udać się do łazienki, zrobić herbatę, przeczytać smsa lub wyjechać z miasta i założyć rodzinę.

lp5

Długie wczytywanie lokacji, klatkująca animacja i pokazy slajdów to standard, ale dodajmy do tego jeszcze średniej jakości polonizację, w której literówki to norma, zdania często gubią sens, a całość sprawia wrażenie zleconego studentowi zadania na zaliczenie. Czasami miałem wrażenie, że aktorzy wcielający się w oryginalne postacie nie przykładali się, bowiem oprócz Peytona i jego żony reszta brzmiała sztucznie lub bez wyrazu, a licha obróbka ścieżek audio nie ukryła faktu, że całość była nagrywana w studio, a nie podczas sesji motion capture. Kiedy w jaskini słyszymy wokal, którzy brzmi studyjnie czysto, to coś jest chyba nie tak. Tryb multiplayer niestety nie zmienił mojego zdania o tej produkcji. Tryby to m.in. drużynowy deathmatch, budowanie i bronienie posterunków, krótkie misje fabularne ze specjalnie przygotowanymi scenariuszami oraz coś na wzór hordy. Niestety nie ma opcji kanapowego kooperacji z uwzględnieniem podzielonego ekranu. Maksymalnie bawić się może 10 osób, w trybie 5v5, a każda ze stron ma dostęp do jednego RIGa. Capcom już zapowiedziało nowe mapy, jednak wątpię, by były to przełomowe zmiany, które sprawią, że nagle serwery zaczną pękać w szwach. Kiedy ogrywałem tryb multi, na znalezienie meczu za pomocą opcji Quick Match czekałem 9 minut – serwery świeciły pustkami. Nawet system rozwijania postaci nie był w stanie mnie wciągnąć, bowiem najzwyczajniej w świecie spędziłbym połowę czasu przeznaczonego na grę w poczekalni, modląc się, by ktoś był na tyle zdesperowany, by w tym samym momencie szukać meczu online.

lp6

Zlodowaciała planeta i uczucie pustki oraz samotności to dobry motyw na jedną część, ale trzecia się po prostu przejada. Rozmawiając ze znajomymi, którzy mieli większe ode mnie doświadczenie z Lost Planet, wszyscy jak jeden mąż wołali, że trójka to zwykłe popłuczyny po dobrej jedynce i odrobinę słabszej dwójce. Pozostaje mi im wierzyć na słowo, bowiem trójka skutecznie wybiła mi pomysł nadrobienia poprzednich dwóch z głowy. Może kiedyś, kiedy wyrzucę z głowy wspomnienia o tym, jak mocno zdewastowało mnie Lost Planet 3. Może nie jestem targetem, może jestem zimny jak E.D.N. III, ale gdybym był na Waszym miejscu, to poczekałbym aż gra stanieje do 50 zł. O ile zamysł na grę jest bez zarzutu i widzę głębię jaką chcieli przekazać twórcy, tak wykonanie woła o pomstę do nieba. Jedynie Peyton, jego gadki i perypetie były w stanie utrzymać mnie przy Lost Planet 3. Cała reszta jest do bólu wypruta z jakiegokolwiek konceptu i jest kalką systemów, które możemy spotkać w innych grach. Na próżno szukać tutaj czegoś innowacyjnego, co wyróżniałoby tytuł na tle dziesiątek innych strzelanin TPP.

Źródło: własne

Atuty

  • RIG i jego konfiguracja
  • Pomysł na fabułę i postać Peytona oraz jego żony
  • Relacje między bohaterami

Wady

  • Częste błędy i literówki w polonizacji
  • Spadająca płynność rozgrywki
  • Klatkująca animacja
  • Nuda podczas eksploracji i słaba ścieżka dźwiękowa
  • W późniejszym okresie schematyczność rozgrywki i brak Różnorodności w lokacjach

Seria ewidentnie zalicza tendencję spadkową jeśli chodzi o jakość. Miejmy nadzieję, że nieudany eksperyment da Japończykom z Capcom do myślenia.

4,5
Mateusz Greloch Strona autora
cropper