Recenzja: Grand Theft Auto V (PS3)

Recenzja: Grand Theft Auto V (PS3)

Paweł Musiolik | 24.09.2013, 10:45

Najdroższa gra. Produkcja z największym budżetem marketingowym. Najlepiej oceniana gra tej generacji. Najbardziej rozbudowana produkcja Rockstar. Najbardziej dochodowy produkt elektronicznej rozgrywki jaką są gry. I kilka innych „najek” by się znalazło, które można spokojnie przykleić na pudełko z Grand Theft Auto V.

Część z nich przyznano od razu po ujawnieniu gry, kierując się zasadą „jak GTA, to najlepsze”, co oczywiście jest ogromnym nadużyciem patrząc na to, jak ostatecznie z perspektywy czasu zestarzała się czwarta odsłona serii. Podchodząc do GTA V z ogromną dawką rezerwy, liczyłem na coś, co będzie swoistym zamknięciem tej generacji ze strony Rockstar. Zebraniem wszystkich, najlepszych patentów z poprzednich gier, wymieszanie i wyplucie na płycie z rzymską piątką i fakturą dolara na przedzie. Gra idealna? Nie do końca...

Dalsza część tekstu pod wideo

Stworzyć ogromny świat to jedna para kaloszy, wypełnić go i z sensem zaludnić to już całkiem inna sprawa która nie zawsze się udaje. Wyciągać wnioski było z czego i już w przypadku Red Dead Redemption poczyniono odpowiednie kroki w kierunku sensownego rozmieszczenia interesujących elementów dostępnych lokacji. Owszem, pustynie po których okazyjnie przebiegało dzikie stado koni nijak ma się do zabudowanych terenów Los Santos, ale widać było, że obrany kierunek ma ręce i nogi. Rockstar musiało mocno analizować najmocniejsze strony swoich wcześniejszych gier i ze starannością wybierano te, które raz – pasują do GTA V, a dwa – nie są nudne. Największym wrogiem udanej produkcji z otwartym światem jest nuda, która potrafi zabić każdy entuzjazm, w każdym człowieku. Tutaj gracz nie jest pozostawiony nawet przez chwilę bez mniejszej lub większej akcji. Otwarcie gry to mocna scena jak z dobrego kina o gangsterach. Pościg, strzelanina, wybuchy i ostry język. Podejście zgodne ze szkołą Hitchcocka. Później akcja zwalnia i wchodzi w typowe dla serii ciuchy – od zera lub upadłego gangstera do króla w swoim fachu. Fabularnie nie ma tutaj kompletnie niczego, co choć raz nie było obecne w poprzedniej odsłonie serii GTA lub innej produkcji Rockstar z otwartym światem. Czy to źle? Nie. Odrestaurowana lokomotywa puszczona po tej samej trasie nadal potrafi robić wrażenie, zarówno gdy siedzimy w środku, jak i obserwując wszystko z boku.

gta1

GTA V jest grą przyjemną dla postronnego obserwatora. Udanie spełnioną wolą Rockstar było stworzenie tak ciekawych misji, by połączone jednym ciągiem mogły robić za dobry, hollywoodzki film. Pracują na to nie tylko najazdy kamery i reżyseria, ale przede wszystkim pomysł na realizację, scenariusz i dialogi postaci biorących udział w misjach. Nie mam pojęcia ile drogi czytelniku masz na koncie filmów w podobnych klimatach, ale nawet jeśli osoba mojego pokroju, która tym kinem nie bardzo się interesuje szybko wciąga się w wydarzenia dziejące się na ekranie – to znaczyć może tylko jedno – sprawy nie zawalono. Jednak poza oglądającym jest także ten, który trzyma pada. I w tym akapicie ciężko nie uciekać się do porównań. Misje w GTA IV były schematyczne, monotonne i czasami nawet męcząco-odpychające od siebie. Jeśli do tego dołożyliśmy mus dojeżdżania do miejsca startu każdorazowo po zawaleniu – oszaleć można było. Na szczęście, GTA V nie było robione przez głupków. Nie dość, że misje podzielono na segmenty w których są punkty kontrolne co nie wymusza na nas dojazdów z drugiego końca miasta jeśli akurat tam się gra zapisała, to dodatkowo po trzech nieudanych próbach udostępniana jest opcja pominięcia uciążliwego fragmentu. Rockstar od razu zaznacza, że kieruje to do osób chcących poznawać fabułę, a nie męczyć się z czymś, co może ich przerosnąć. I zanim polecą pochodnie i widły za tę decyzję, to ja mimo wszystko jestem w stanie ją usprawiedliwić. Przypomnijcie sobie ile krwi napsuła misja chociażby z helikopterem w Vice City, a ile wyścigi z końca tej samej gry.

Tak, satysfakcja z wykonania ciężkiej misji jest ogromna, ale nie oszukujmy się – Rockstar trafia do coraz szerszego grona graczy - do tych, którzy są niecierpliwi i właśnie takie opcje są dla nich. Na szczęście – nas nikt do nich nie przymusza. Choć może to i mylne wrażenie, ale misje – te fabularne – są łatwiejsze aniżeli były w poprzednich odsłonach. Misje pchające fabułę mają także niestety pewien problem - czasami niesamowicie zwalniają akcję i powodują rozlezienie się spiętej wydawałoby się już w klamrę – historii trzech Muszkieterów. Tylko jednej rzeczy nie jestem w stanie zrozumieć. Gracze pokochali misję z rabowaniem banku w GTA IV, więc w GTA V napady miały być na porządku dziennym, a tutaj przychodzi nam robić tylko cztery skoki przez całą grę i to wszystko w ramach fabuły. I moje zdziwienie jest tym większe, ponieważ misje te zrobione są fantastycznie. Wybieramy jedną z dwóch możliwych dróg napadu, kompletujemy ekipę, która jest zróżnicowana w umiejętności. Im ktoś jest lepszy w robocie, tym większą działkę musimy mu odpalić i to od nas zależy czy podejmiemy ryzyko ze słabszymi ludźmi, czy zagramy bezpiecznie. A ekipę zbieramy spotykając przypadkowe osoby, które nam się odwdzięczają, wykonując niektóre, dodatkowe misje. Później do skoku trzeba się przygotować i obrobić to co chcemy. Proste, a jakże wciągające i emocjonujące. Dlatego boli mnie potraktowanie tego motywu po macoszemu, zwłaszcza, że nasze postaci parały się tym fachem w przeszłości.

gta2

Trochę ponarzekać także muszę na zadania poboczne. Nie to, że jest ich za mało, lub, że znowu za dużo. Część z nich ewidentnie jest dodana na siłę i nie oferuje niczego ciekawego. Fakt, zlecenia Lestera pozwalają nam się wzbogacić jeśli lubujemy się w giełdowych grach, ale bawienie się w osobnika przeszukującego śmietniki by znaleźć majtki gwiazd? Jasne, miało być śmiesznie i pokazać (oczywiście hiperbolizując) zachowania pewnych grup społecznych, którym się we łbie poprzestawiało, ale dla mnie to z automatu stały się misje wrzucone do szuflady „zignorować”. Męczące są także losowe wydarzenia, które rodem z Red Dead Redemption urozmaicić miały rozgrywkę, a czasami aktywują się nie wiedzieć czemu gdy jesteśmy w trakcie wykonywania jakiegoś zadania. Oczywiście – ignorujemy je, ale jeśli to wydarzenie angażuje inne samochody, które na przykład nas przypadkowo staranują – szlag gwarantowany. Jasne, spotykanie dziwaków to esencja tej serii i całą plejadę takowych gwiazd znajdziemy: osobnika nazywającego nas „ludzką formą życia”, dziwaczną sektę na odludziu czy typową przedstawicielkę bizneswoman, która z racji kariery cierpi na kompleksy feministyczne oraz niezaspokojenie seksualne, do którego się nie przyzna. Plusik za misje związane z rodziną Michaela, więcej nie napiszę by nie psuć zabawy, ale warto je wykonać dla dialogów. Rozwodząc się nad całą otoczką, nie można zapomnieć oczywiście o naszej Trójcy Świętej miejskiej gangsterki.

Michael De Santa to mój faworyt. Gość po czterdziestce, zmagający się z kryzysem wieku średniego, leniwym synalkiem grającym w FPS-y przez sieć, córką która za punkt honoru stawia sobie urządzenie z łona gościńca dla zbłąkanych penisów oraz żoną uwielbiającą wszelakiej maści instruktorów. I to nie za ich nauki opłacane przez swojego męża. Uzależnienie od alkoholu, papierosów, nadmierna agresja i brak zrozumienia charakteryzują Mikiego. Grę jednak zaczynamy Franklinem, którego marzeniem jest wyrwać się z getta bez przyszłości. Okolice Groove Street to nie jest miejsce idealne by zrobić karierę, zwłaszcza gdy pracuje się jako osoba odpowiedzialna za odzyskiwanie bryk, co robimy razem z ziomalem Lamarem. Franklin jest archetypem „bohatera GTA” przechodzącego drogę od zera, aż po bohatera. Jeśli będziecie mieli skojarzenia z CJ – to całkiem słuszne. Jest jeszcze Trevor Philips, zalatujący redneckiem kompletny psychopata, zboczeniec i sadysta. Obraź go, a wiedz, że powyrywa ci wszystkie zęby, zgwałci i na koniec spali zwłoki. Trev jest najbardziej wyrazistą postacią i chyba jedynym bohaterem, którego nie da się zestawić z poprzednimi odsłonami jak Franklina czy Michaela z Tommym. Obiecane nam było lepsze oddanie bohaterów, więzi łączących ich z sobą czy reakcji jakie napotkamy w trakcie gry. I to się udało. Grając trzema protagonistami, widzimy jak ewoluuje ich znajomość, jak pewne rzeczy wypływają na wierzch i jak przeszłość jest w stanie wpływać na teraźniejszość.

gta3

Na tej trójce oparto cały schemat. Jeśli nie wykonujemy misji lub nie ścigają nas gliniarze, możemy przełączać się między bohaterami. Męczący nas kilkanaście sekund ekran przełączania i voila, jesteśmy w skórze innego kompana. Ci nie próżnują i zajmują się swoimi sprawami, więc nie zdziwcie się jeśli przełączając się na Trevora ten obudzi się zalany w trupa, na pustyni w damskich fatałaszkach. Nie pytajcie i nie chciejcie wiedzieć. Fajna opcja, którą można wykorzystać by szybciej trafić do naszych domów, gdyż często będziemy orbitować po okolicy, podobnie jak SI gdy oddamy jej w ręce naszego bohatera. Ważną opcją jest także zrównoważony rozwój postaci na kilku płaszczyznach. Im częściej wykonujemy daną rzecz - tym jesteśmy w niej lepsi. Oczywiście każdy bohater ma inne predyspozycje, ale po dziesiątkach godzin jesteśmy w stanie je zniwelować. A co z pozostałymi? Mam niesamowite, mocno mieszane odczucia, głównie jeśli chodzi o osoby, które nas w trakcie gry wkurzają. Brakuje takiego wrzodu jakim był Lance w Vice City, brakuje mi wyrazistych ludzi z San Andreas. Lester jest całkiem w porządku bohaterem, pasującym do swojej roli, ale z resztą mam ten problem, że są miałcy i nijacy. Ja rozumiem, że agenci specjalni nie mogą być ekscentryczni, ale tutaj są nudni i przewidywalni, zresztą - jak historie z ich udziałem. Oczywiście nie jest też tak, że ten element skiepszczono. Kumple Trevora nadrabiają za dziesięciu, zwłaszcza gdy zestawimy ich z naszym słodkim psychopatą. Ale chcąc tworzyć grę idealną, trzeba wszystko dopiąć na ostatni guzik. W tej kwestii tego brakuje.

gta4

Niezależnie co napiszę o historii, to i tak dla większość GTA = otwarty świat i dowolność działania. Czego my tu nie mamy – joga, tenis, golf, wyścigi skuterów, szkoła latania, przemyty, nielegalne wyścigi, polowania, grę na giełdzie, mailowanie do znajomych, terapię Michaela, obroty nieruchomościami i wiele, wiele innych rzeczy do roboty. Mógłbym wymieniać tutaj bardzo długo, ale całość zajęłaby tyle czasu, ile zajmuje objechanie całego terenu w grze. Kilkanaście minut na około, lub kilka – w linii prostej. Poza rozbudowanym miastem, mamy niesamowicie rozległe tereny pustynne gdzie sobie żyje Trevor, góry z pobliskimi lasami, przestrzeń powietrzną oraz tereny akwenów wodnych w których możemy zanurkować i chociażby poszukać skarbu. W tej kwestii, GTA V jest niczym innym jak GTA IV z DLC, Red Dead Redemption i L.A. Noire zebranych w jedno, z którego poodcinano zbędny tłuszczyk, zostawiając samo mięsko, które nasyci każdego. Główny wątek ukończyłem w prawie 26 godzin, mając zaliczone ponad 60% gry. Mało? To jest właśnie pokaz ile jeszcze zostało do zrobienia. A, nie zapominajcie o opcji robienia zdjęć i dzielenia się nimi w sieci – dzięki temu będziecie mogli pochwalić się pokręconymi sytuacjami, które was spotkają. Ale jest jedna rzecz w tej produkcji, która potrafi mnie jednocześnie zachwycić do granic możliwości, by po chwili sprowadzić na ziemię. Są to nieodłącznie powiązane ze sobą sprawy graficzne. GTA V nader często zapiera nam dech w piersiach swoimi widokami, zwłaszcza gdy wyjedziemy poza miasto i przy zachodzie słońca udamy się w okolice gór. Oświetlenie jest jednym z najlepszych jakie widziałem w tej generacji i sprytnie maskuje inne niedoskonałości gry. Owszem, jestem w stanie zrozumieć, że w grze z otwartym światem nie wszystko będzie najwyższych lotów i wiem, że GTA V jest najładniejszą produkcją jeśli chodzi o wielkość gry i tego jak wygląda. Słabszych tekstur nie da się uniknąć, ale to nie one są tutaj problemem. Denerwuje pop-up obiektów, czasami kompletnie z tyłka oraz dithering, który od samego startu grał mi na nerwach i mimo że starałem się nie zwracać na niego uwagi, to jednak psuł mi wizualny odbiór gry.

gta5

Cieszy, że gra chodzi w pełnej rozdzielczości 720p bez skalowania i blura na który cierpiało GTA IV, ale nadal nie mamy stałych 30 klatek na sekundę i całość często je gubi, co nawet mniej wprawne oko zauważy. Ok, nie każdemu to przeszkadza, ale nie można udawać, że tego nie ma. Także z oprawą dźwiękową mam niesamowity dylemat. To co skomponowano na potrzeby gry jest fantastycznie dopasowane do sytuacji – wypisz wymaluj RDR – ale to co licencjonowano wypada w mojej opinii słabo. Mam wrażenie, że ktoś postanowił pójść w ilość, a nie jakość. W każdej odsłonie, niezależnie od tego jak mnie nudziła, lubiłem wsiąść w samochód, włączyć ulubione radio i sobie jeździć po mieście. Tutaj tego niestety nie miałem i w połowie gry kompletnie przestałem zwracać uwagę na to przy czym jadę. Miło jak trafiło się na 2Paca, Snoop Doga, Queen czy Modjo. Ale policzyłbym na palcach dwóch dłoni fajne utwory, a jak na standardy GTA – to żałośnie miało. Wiem, że to kwestia gustu, ale w tym aspekcie jestem najbardziej zawiedziony. Grand Theft Auto V to gra ogromna w każdym aspekcie. Trzech bohaterów, dobrze prowadzona fabuła (z nielicznymi odstępstwami), która jednak pozostawia niedosyt zakończeniem. Ogrom rzeczy do roboty, pełno gagów, easter eggów, odniesień do popkultury, smaczków – czyli tego z czego słynie seria Rockstar. Z poprzedniczką nawet nie ma co porównywać, bo skończyłoby się na błyskawicznym nokaucie. GTA V trzymało mnie ciągle przy konsoli, gnało przed siebie kolejne, czasem dziwnie poszatkowane wątki, ale jednak robiło to na tyle, bym się nie nudził. Lepszej gry z otwartym światem nie znajdziecie, jednak nie mogę być ślepy na problemy z którymi boryka się ta produkcja. Chociaż i tak podejrzewam, że większość nawet na nie nie zwróci uwagi i będzie bawić się fantastycznie, aż do czasu premiery konsol nowej generacji. I to mnie akurat kompletnie nie dziwi.

Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Grand Theft Auto V.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Grand Theft Auto V

Atuty

  • Świetnie poprowadzone relacje między bohaterami
  • Dialogi i co się z tym wiąże - humor
  • Ogrom smaczków poukrywanych w całej grze
  • Rozmiar i design dostępnego terenu
  • Filmowo prowadzone misje fabularne
  • Poprawiony model strzelania i prowadzenia samochodów
  • Wciąga od pierwszej minuty i nie odpuszcza aż do końca

Wady

  • Część zadań pobocznych zrobiona jest na siłę
  • Za mało skoków na banki
  • Zwolnienia animacji, doczytywanie tekstur i dithering
  • Licencjonowane utwory nie robią szału
  • Zakończenie pozostawia ogromny niedosyt

Po ogromnym zawodzie jakim było nieudane GTA IV, Rockstar pokazało, że to jednorazowy wyskok. GTA V jest prawie, że idealną produkcją, która jednak cierpi z racji ograniczeń sprzętowych. A szkoda, bo gigantyczny świat aż się prosi o coś więcej.

Paweł Musiolik Strona autora
cropper