Recenzja: Dragon Ball Z: Battle of Z (PS3)

Recenzja: Dragon Ball Z: Battle of Z (PS3)

Paweł Musiolik | 26.01.2014, 09:00

Współczuję oddanym fanom Dragon Balla. Mija prawie cała generacja i nie doczekali się przynajmniej tak udanej produkcji jak te, które trafiały na PlayStation 2. Podseria Raging Blast spotkała się z umiarkowanym przyjęciem, więc postanowiono coś zmienić. Dlatego pomysł na Battle of Z, które nawiązuje do sagi Z i animowanego, kanonicznego filmu Battle of Gods. Ukłon w stronę entuzjastów Smoczych Kul udałby się, gdyby nie jeden szkopuł. Gra niestety jest mocno przeciętna i wydaje się jakby wydana w pośpiechu, mimo że w produkcji była bardzo długo jak na dzisiejsze standardy.

Po dosyć interesującym openingu, które bez wątpienia przypomni większości graczy czasy ich dzieciństwa, gdy każdy z nich zasiadał przed TV i oglądał przygody Goku, wita nas główne menu. A w nim...pustki. W tym momencie ponownie spojrzałem w internet, by upewnić się czy aby na pewno mam do czynienia z bijatyką. Okazało się, że tak. Na dzień dobry dostajemy dwa tryby gry. Całe dwa. Wchodząc w coś, co zostało nazwane Battle, liczyłem, że otrzymam opcję rozegrania pojedynku przeciwko lokalnemu kompanowi. Niestety – zostałem wrzucony w sieciowe lobby, gdzie musiałem poczekać na znalezienie graczy. I z tym na dzień dobry miałem problem, gdyż gra z uporem maniaka wyrzucała komunikat o niemożności odnalezienia partnerów do gry. Dopiero za którymś razem z rzędu wreszcie udało mi się dostać do rozgrywki. W tym trybie, zależnie od zadania, musimy albo pokonać przeciwną drużynę, albo zebrać jak najwięcej punktów (a punktujemy za pokonanie przeciwnika) w określonym czasie, albo – co jest najciekawsze – zebrać wszystkie Smocze Kule. Gdy system nie odnajdzie nam wystarczającej ilości partnerów, otrzymujemy sterowanych przez SI wojowników, którzy niestety – ale są zwyczajnym mięsem armatnim.

Dalsza część tekstu pod wideo

Problem w tym, jak i w trybie współpracy, który odblokować możemy po rozegraniu kilku misji fabularnych, jest kod sieciowy. Przy każdej rundzie musiałem czekać około minuty, by dokonała się synchronizacja (Z kim? Czym? Nie pokazano), po czym wreszcie rozpoczynała się walka. I tutaj – średnio co kilka minut konkretny lag, który w przypadku chęci uniku przed atakami skutkował zbieraniem oklepu. Nic bardziej nie deprymuje niż porażki z powodu problemów sieciowych. Dlatego też tryb współpracy, mimo że brzmi interesujący, rzadko kiedy się sprawdza. Co mnie niestety zaskoczyło negatywnie – kooperacja dostępna jest także jedynie przez sieć. Jeśli więc mieliście nadzieję, że w przechodzeniu misji pomoże wam znajomy – niech zostanie w domu i odpali grę. Wspólne, kanapowe przechodzenie gry odpada.

Jako, że tryb współpracy i główna oś fabularna dla jednego gracza to jedno, możemy łatwo uniknąć frustracji związanej ze zbyt trudnymi misjami. A te niestety się pojawiają. Źle wyważone postaci, których zdolności możemy modyfikować specjalnymi kartami to niestety chleb powszedni i nierzadko bez ogromnej dawki szczęścia będziemy powtarzać wybrane misje raz po raz. Stresująca jest także SI naszych towarzyszy, którzy w porównaniu z przeciwnikami są kompletnymi bezmózgami. System gry zaprojektowano, by jak najczęściej i najlepiej korzystać ze współpracy klas postaci, które przydzielono poszczególnym bohaterom. Jest tutaj klasa nastawiona na ataki pięściami, inni skupiają się na wykorzystywaniu energii KI, kolejni pełną rolę „przerywaczy” ataków, a stawkę zamyka wsparcie, które w teorii ma nas leczyć, wskrzeszać i odnawiać energię. Napisałem "w teorii", bo robią to właśnie tylko w teorii. W ferworze walki często zdarzyło mi się wpaść w ścianę, z której nie miałem jak uciec i po prostu zaliczałem KO. Mimo dwóch zawodników wybranych jako wsparcie, żaden z nich nie podleciał mi pomóc. Co robili? Leczyli się wzajemnie, kompletnie mnie ignorując.

Kolejnym, totalnie niezrozumiałym wyborem jest zbliżenie się do gracza i...zignorowanie jego statusu. Android 18 zbliżała się do mnie i po prostu stała obok, aż licznik doszedł do zera i misję zaliczono jako nieudaną (tak, nawet gdy przegramy misja zaliczana jest na najniższa notę). Rozumiem chęć przymuszenia gracza do gry z innymi osobami, ale nie w tak dosadny i chamski sposób. Kolejną bolączką jest fatalna praca kamery, która działa jeśli toczymy pojedynek jeden na jeden. Wtedy po zablokowaniu się na przeciwniku jesteśmy w stanie kontrolować akcję. Problem pojawia się, gdy przeciwników jest więcej, my chcemy przełączyć się na innego, a w międzyczasie ktoś nas zaatakuje. Wtedy nie widzimy kompletnie nic i zmuszeni jesteśmy awaryjne próbować zrobić błyskawiczny unik, który nie zawsze wyjdzie.

Także system walki praktycznie nie istnieje. Mamy jedną kombinację ciosów pięściami, identyczną dla wszystkich zawodników, podstawowy atak energią KI i ciosy specjalne podpięte pod kombinację z przyciskami L1 i R2. Dodatkowo każda z postaci operuje atakami specjalnymi (Kamehameha, Masenko), a wybrani bohaterowie po wyekwipowaniu specjalnej karty zyskują możliwość użycia Ostatecznego Ataku (w przypadku Goku jest to oczywiści Genki Dama), którego użyć możemy po ówczesnym naładowaniu paska energii do absolutnie najwyższego poziomu. Do systemu dorzucono także blok, możliwość swobodnego latania i błyskawicznego wykonywania uników. Jak widać – jest bardzo biednie, co po jakimś czasie prowadzi do monotonii w trakcie gry. Tutaj swoje trzy grosze dokłada fatalne rozplanowanie trybu dla jednego gracza.

Nie wspominałem do tej pory kompletnie o fabule bo jej...nie ma. Jeśli nie kojarzycie nic z sagi Z to będziecie mieli problem. Kolejne misje w żaden sposób nie nakreślają nam powiązania z poprzednimi i są zwykłymi pojedynkami z kolejnymi zastępami wrogów (lub bohaterów, zależnie kim aktualnie gramy). Kompletne zignorowanie tego elementu w grze jest chyba największym minusem dla osób, które nie znają Dragon Ball, z prostego faktu – z tej gry niczego się nie dowiedzą. Boli także decyzja o wyrzuceniu opcji transformacji w Super Saiyana w trakcie walki. Tutaj mamy z góry ustalone postaci na poziomie SSJ, co oczywiście daje większą liczbę zawodników, ale tylko złudnie. Osobno jest Goku, osobno Kid Goku, formy SSJ.

Mieszane odczucia mam także odnośnie warstwy graficznej. Styl wzorowany na cel-shadingu nie każdemu przypadnie do gustu, ale nie on powoduje u mnie wątpliwości. Ba – nawet mi się lekko podoba. Problemem są tutaj rozległe, ale puste plansze, na których teoretycznie możemy niszczyć elementy otoczenia. Ale te niestety znikają. Nie zrobimy tutaj żadnej dziury w planszy. Nawet gdy używany Super Kamehameha, na planszy nie ma żadnego śladu po tym ataku. No, chyba że na drodze stanie nam drzewo. Wtedy się zdematerializuje. Na szczęście warstwa dźwiękowa w grze jest dobra, co w połączeniu z oryginalnymi, japońskimi głosami działa bez wątpienia na plus tej produkcji.

Możecie po tekście odnieść wrażenie, że Battle of Z zawodzi i tak jest rzeczywiście. Nie oczekiwałem po tej grze cudów. Liczyłem chociaż na interesującą rozgrywkę, która pozwoli mi ponownie przeżyć nieliczne wspomnienia z dzieciństwa. Chciałem ponownie podjąć rękawicę rzuconą przez Friezę, zamiast tego otrzymałem kilka walk poprowadzonych beznamiętnie. Starano się urozmaicić rozgrywkę dorzucając karty podnoszące zdolności, ale zawiodło zbyt dużo elementów by móc się zachwycić chociaż na chwilę. Umiarkowani fani Dragon Ball będą zasmuceni. Ci najbardziej oddani odejdą z nosem spuszczonym na kwintę. Gra niestety nie potrafi cieszyć i częściej czułem się zmęczony obcowaniem z nią niż ucieszonym z kolejnych walk. Tak być nie powinno.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Dragon Ball Z: Battle of Z

Atuty

  • Oryginalna ścieżka językowa w formie audio
  • Dużo zawodników
  • Cel-shadingowa grafika może się podobać

Wady

  • Fatalna praca kamery
  • Kompletny brak sensownie poprowadzonej osi fabularnej
  • Maksymalnie spłycony system walki
  • Fatalna SI naszych towarzyszy
  • Gra zamiast bawić, męczy gracza

Gigantyczny zawód dla każdego, kto w jakimś stopniu jest zaznajomiony z "dzieckiem" Toriyamy. Ładnie opakowana, ale pusta wydmuszka, przy której poczujecie ogromną niechęć do niej samej zanim będziecie w stanie ją ukończyć.

Paweł Musiolik Strona autora
cropper