Recenzja: Ratchet & Clank: Załoga Q (PS3)

Recenzja: Ratchet & Clank: Załoga Q (PS3)

Kuba Kleszcz | 25.11.2012, 12:00

Od ostatniej odsłony serii z Ratchetem i Clankiem w rolach głównych minął zaledwie rok, zatem jakość finalnego produktu jest całkiem dobrym pytaniem. Dwoje charakterystycznych bohaterów powraca po krótkiej przerwie, w jakiej formie mają się mały, żółty Ratchet i jego blaszany kompan Clank?

Zacznę od tego, że rozgrywka uległa diametralnej zmianie, na co wskazywały publikowane materiały z gry. Zasadniczo, gameplay możemy podzielić na dwa etapy. W pierwszym biegamy po całej planszy, żeby nazbierać jak najwięcej śrubek na fortyfikację bazy, zbieramy nowe bronie - pokonując po drodze napotkanych przeciwników - odbijamy dwa bardzo ważne punkty na mapie i przeprowadzamy jednoosobowy marsz na bazę wroga, w której akcja ma bardzo szybkie tempo, a czasem nawet trochę poskaczemy po platformach. Po takim ataku wracamy do swojej bazy i rozpoczyna się prawdziwa walka o przetrwanie, czyli etap drugi. Przylatują wrogie statki sadzające na ziemi nie do końca przyjemnych kolesi, z “garażów” wyjeżdżają najcięższe działa i musimy bronić swojej miejscówki. Każda ma dwa wejścia - zachodnie i wschodnie - przy których wypada postawić kilka wieżyczek spośród dostępnych oraz zabarykadować się za barierą.

Dalsza część tekstu pod wideo

Dlaczego się bronimy? W naszej bazie znajduje się sześć generatorów, które mamy za zadanie obronić przed siłami nieprzyjaciela, a przetrwać musi co najmniej jeden. Przeciwnicy mają całkiem sporo czasu na przeprowadzenie rzezi, dlatego musimy wykazać się skutecznością w walce z użyciem zebranego oręża - o którym zaraz - i szybkim przeskakiwaniem pomiędzy wejściami do bazy. Rozgrywka sprawia naprawdę sporo frajdy, jednak gdzieś ulotnił się Ratchet, jakiego znaliśmy wcześniej. O wiele mniej jest wspinania się i skakania po platformach, a strzelania więcej niż czegokolwiek innego. Nie znaczy to, że przy nowym Ratchecie nie można się dobrze bawić, wręcz przeciwnie, jednak należy wiedzieć, czego się można po nim spodziewać.

Arsenał Ratcheta jak zwykle satysfakcjonuje, gdyż niektóre pomysły powracają, a część jest nowych. Moim ulubionym jest  Groovitron, czyli kula dyskotekowa porywająca wrogów do tańca, co czyni ich podatnymi na dalsze ataki. Tradycyjnie możemy machać w te i we wte omnikluczem albo wyciągnąć z kieszeni spalacz, czy innego mrozera, i odpowiednio posyłać robotom kule ognia albo względnie ich zamrażać. Możemy też posłużyć się Doppelbangerem - krótka lekcja niemieckiego, “Doppelgänger” oznacza po polsku “sobowtór”, słowo to występuje również w angielskim, jednak bez przegłosu - który potrafi odciągnąć uwagę od Ratcheta i pozwolić mu chwilę odetchnąć, żeby mógł kontynuować atak. Pojawia się też między innymi harpun, dzięki któremu przehuśtamy się do niedostępnych wcześniej miejsc. Najczęściej używane są jednak turbobuty, dzięki którym będziemy szybciej poruszać po w miarę dużych poziomach, a poza tym sprawiają one niezłą przyjemność. W bazie bronie również grają olbrzymią rolę. Do obrony stawiamy wieżyczki, rozkładamy miny potrafiące np. spowolnić czas dla przeciwników, albo schowamy się za barierą. Z czasem odblokowujemy nowe odmiany broni, będące odpowiednio droższe, dlatego należy zachować odpowiedni balans i przemyśleć czasem, czy starczy nam tutejszej waluty (liczonej w śrubkach) na wszystko, co chcemy zbudować - coś kosztem czegoś.

Insomniac zadbali też o to, aby było z kim się radośnie tłuc kluczem po mordkach. Spotkamy wysuwające się z ziemi małe maszkary wyposażone w działka, tycie potworki (najbardziej podstawowe z możliwych), wybuchające skubańce, których należy się pozbyć czym prędzej, ponieważ są w stanie nam samobójczym wybuchem posłać do piachu wieżyczkę, uzbrojeni w obrotowe działka przeciwnicy, którzy mają też swoją latającą wersję, albo zwyklejsza ich odmiana, naparzająca przed siebie łapami, jakby sięgali po ostatnią kopię Diablo III w dniu premiery. Nie brakuje też prawdziwych bydlaków, w postaci czołgów, czy latających helikopterów, a jak postanowią wpaść na rutynowe odwiedziny do naszej bazy, to już w ogóle masakra, tylko się chować. A to i tak nie wszystkie "niemiluchy", resztę poznajcie sami.

Fabuła niestety zeszła na nieco dalszy plan. Dowiadujemy się o niej jedynie pomiędzy levelami z przerywników filmowych i krótkich pobytów na statku Feniks II, który stanowi naszą bazę wypadową, skąd wybieramy się na wszystkie misje. Robimy to za pomocą wyboru planet, niczym w uproszczonym Mass Effekcie, a na każdej planecie wyświetlane są nasze statystyki, gdyż gra rzuca nam wyzwania ukończenia poziomu w konkretnych ramach czasowych czy z pełną ilością generatorów. Przedstawia nam też rozmaite statystyki, będące motywacją do podciągnięcia swoich osiągnięć względem znajomych - przed konsolą zasiądzie dwójka graczy, a internetowe zmagania pomieszczą do czterech w formułach jeden na jednego (1v1) i dwóch na dwóch (2v2). Kooperacja polega na bronieniu własnej bazy i atakowaniu tej przeciwnika poprzez posyłanie mu na klatę oponentów. Uproszczeniem jest możliwość tzw. “panic button”, kiedy wszystkie nasze budowle na pewien okres czasu przestają istnieć i możemy się spokojniej zająć eksterminacją nieproszonych gości. Znak naszych czasów, prawda?

Sony po raz kolejny daje Polakom do zrozumienia, że wie o istnieniu Polski na mapie, i raczy nas pełną polską lokalizacją, w której udział ponownie biorą Wojciech Malajkat (Ratchet) oraz Jerzy Kryszak (Clank). Kto dotychczas interesował się serią, ten wie, jak wygląda współpraca pomiędzy tymi panami oraz osiągane efekty. Od siebie powiem tyle, że słyszane głosy mogą się podobać, tym bardziej, że podczas rozgrywki nasze dokonania są komentowane przez narratora, któremu zdarzy się rzucić jakimś dowcipnym tekstem, w dodatku słucha się tego niesamowicie przyjemnie. W polskiej wersji gry pojawia się również znany dziennikarz Krzysztof Gonciarz. Użycza on swojego głosu pewnemu nerdowi, z którym będziemy mieli (nie)przyjemność obcować. Aż chce się nieco przerobić pewne znane w internecie, i poza nim, zdanie: “o taką lokalizację walczyłem”. http://youtu.be/6zBtHWFIR3A Oprawa audio-wizualna najbardziej cieszyć będzie tych ludzi, którzy nie mieli wcześniej do czynienia z poprzednimi odsłonami serii, ponieważ tacy odbiorcy nie zauważą tego, że w grafice tak naprawdę nic się nie zmieniło. Osobiście mi to nie przeszkadza, gdyż tytuł wygląda całkiem ładnie, a i sam design jest co najmniej dobry, jednak w dobie lekkiego przestoju graficznego można by się pokusić o dogonienie kolegów z branży, aby popieścić oczy fanów.

Nowe przygody Ratcheta, z Clankiem na drugim planie, nie są do końca pełnoprawnym sequelem, dlatego skłaniam się w stronę nazwania tej odsłony spin-offem. Tytuł może nie zadowalać w pełni tych, którzy oczekiwali gry w klimacie starszych odsłon serii (tym bardziej, że został wydany z powodu dekady istnienia marki). Jednak nie bójmy się tego wszakże eksperymentu i dajmy szansę Załodze Q, zwłaszcza gdy gra oferuje część na PlayStation Vitę za darmo dzięki funkcji cross-buy (na razie to niestety nie działa, gdyż premiera wersji na kieszonsolkę została przesunięta na styczeń). Kampania niestety zamyka się w kilku godzinach gry, zatem należy się zastanowić, czy opłaca się ją kupować teraz, a jeżeli w ogóle boicie się tej odsłony, to po prostu poczekajcie z zakupem albo kupcie Ratcheta pod przykrywką prezentu dla dziecka i sami naparzajcie, jak już pójdą spać i szkrab, i partnerka.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Ratchet & Clank: Załoga Q

Atuty

  • Humor
  • Polska lokalizacja
  • Gadżety
  • Postacie
  • Cross-buy

Wady

  • Mało elementów platformowych
  • Schematyczna i krótka

Zmiana formuły w serii kolejny raz nie wyszła zbyt dobrze. Tower Defense sprawdza się umiarkowanie jako główna oś gry, toteż całość jest krótka i niesamowicie powtarzalna.

Kuba Kleszcz Strona autora
cropper